czwartek, 31 stycznia 2013

Tydzień z 5 składnikami #4: Kaszanka z ziemniakami, jabłkiem i miętą


































Jakiś czas temu miałam prawdziwą obsesję na punkcie Rachel Khoo. Po obejrzeniu kilku odcinków programu "My little Paris kitchen", gdzie urocza Rachel prezentuje nowoczesne podejście do kuchni francuskiej, zapragnęłam mieć wszystko, co kiedykolwiek stworzyła. Naturalny wybór padł więc na jej książkę kucharską. 

Gdy tylko nadeszła w paczce, zaczęłam ją przeglądać, ledwo panując nad podekscytowaniem i już na początku natknęłam się na to nietypowe użycie kaszanki. Siedziałam akurat z moją przyszłą teściową, która też zatrzymała na dłużej wzrok na tym przepisie i oznajmiła z zadowoleniem, że przecież mamy wszystkie składniki. Za chwilę danie znalazło się na naszych talerzach, a dookoła było słychać tylko radosne pomrukiwanie. Wszyscy uznaliśmy to za wprost genialne połączenie, a ja utwierdziłam się w przekonaniu, że przepisy Rachel są niebanalne. 

Wiem, że wielu ludzi kaszanka obrzydza, a część po prostu odrzuca jej specyficzny smak. Wiem to aż nazbyt dobrze, gdyż mój stosunek do kaszanki jeszcze niedawno był podobny. Moi rodzice próbowali mnie do niej na siłę przekonać, doprawiając ją intensywnie cebula, czosnkiem i zasypując puree z ziemniaków. Wysiłki szły na marne, bo owszem, doceniałam wartość smakową puree, cebuli i czosnku, ale sama kaszanka (choć już mocno przytłoczona innymi składnikami) miała dla mnie przebijający się, nieprzyjemny posmak. Wszystko się zmieniło, gdy spróbowałam tej z Produktów Benedyktyńskich. 

Rzadko zdarza mi się przywiązywać tak mocno do produktu jednej marki, ale pokochałam kaszankę dzięki niej i wciąż nie mogę przekonać się do innej. Ta jest po prostu idealnie doprawiona i pozbawiona tego nieprzyjemnego posmaku. W wersji Rachel, przełamanej kwaśnym jabłkiem i miętą tworzy niezapomniane danie, do którego powracam wielokrotnie. No i to tylko 5 składników. 

Kaszanka z ziemniakami, jabłkiem i miętą (4 porcje)
- 3 "kiełbasy" kaszanki
- 400 g małych ziemniaków
- 1,5 kwaśnego, zielonego jabłka
- pęczek mięty
- pół cebuli
- pieprz
- oliwa

  1. Ziemniaki (mogą zostać w mundurkach, lub jeśli wolisz, obierz je) dokładnie umyj i pokrój na małe kawałki. Wrzuć je do garnka, zalej wodą, posól i zagotuj. Gotuj aż zmiękną, odcedź i odstaw na bok.
  2. Cebulę poszatkuj i podsmaż na oliwie aż się zeszkli. Dodaj kaszankę (wyciągniętą z jelita) i podsmaż razem z cebulą przez kilka minut. 
  3. Dodaj ziemniaki, pokrojone na małe kawałki jabłka i poszatkowaną miętę i wymieszaj. Dopraw pieprzem. 
Śliwka

środa, 30 stycznia 2013

Tydzień z 5 składnikami #3: Musztardowe nuggetsy i pieczone frytki

































Inspiracji można szukać w wielu miejscach. Przeglądając książki kucharskie, wertując kartki świeżo wydanych magazynów kulinarnych, zerkając w ekran telewizora. Podróżując po świecie, odwiedzając lokale gastronomiczne, prowadząc rozmowy ze znajomymi, słuchając muzyki. Jeśli jednak nie masz w sobie odwagi, wystarczająco rozwiniętej wyobraźni i miłości do jedzenia, to każde Twoje danie będzie nudne i bez smaku.
Dlatego uważam, że nie trzeba być wykształconym kucharzem i obytym na salonach smakoszem, by tworzyć znakomite dania. Wystarczy odrobina pasji, a inspirację można znaleźć nawet w prawie pustej lodówce.
W życiu cenię sobie harmonię, poszukuję jej także w kuchni. Jednego dnia potrafię wyprawić wystawną kolację, korzystając z ekskluzywnych produktów. Następnego dnia (szczególnie, gdy zbliża się koniec miesiąca) mogę cieszyć się najprostszym obiadem, przygotowanym z ostatnich składników z kuchennych zapasów. Co prawda zawsze pod ręką mam swoje ulubione przyprawy, które przyjaciele przywożą mi z podróży, one niezwykle urozmaicają proste potrawy. Czasem nie są wcale potrzebne do przyrządzenia szybkiej, domowej przekąski.
W dzisiejszym przepisie, nawiązującym do Tygodnia z 5 składnikami, nie występują inne przyprawy niż sól i pieprz. Dodatkowym wzbogaceniem smakowym jest tu musztarda. Reszta składników to piersi kurczaka, płatki kukurydziane, ziemniaki, oliwa i mąka. Chyba prościej być nie może. A przekąska wyszła z tego znakomita :)
Ps. Jeśli zdecydujecie się na 6 składnik, polecam wymieszać miód z musztardą jako dip.





































Musztardowe nuggetsy z kurczaka
  • podwójna pierś kurczaka
  • płatki kukurydziane
  • mąka pszenna
  • łyżeczka musztardy
  • jajko
  • sól
  • pieprz
  • oliwa/olej rzepakowy
  1. Mięso myjemy, osuszamy, oczyszczamy z błonek. Piersi kroimy w kawałki o wymiarach ok. 2x3 cm. Przyprawiamy solą i pieprzem z dwóch stron. Jeśli jest taka potrzeba, przykrywamy folią spożywczą i lekko rozbijamy tłuczkiem do mięsa.
  2. Do głębokiej miseczki wbijamy jajko, dodajemy musztardę i roztrzepujemy trzepaczką.
  3. Bierzemy drugą miseczkę i wsypujemy mąkę pszenną. Do moździerza lub foliowej torebki wsypujemy płatki kukurydziane i rozcieramy je lub uderzamy wałkiem, aby były drobniejsze. Gotową panierkę wsypujemy do głębokiego talerza.
  4. Przyprawione kawałeczki kurczaka obtaczamy w mące, następnie maczamy w jajku i przekładamy do miseczki z płatkami kukurydzianymi. Dokładnie obtoczone kawałki mięsa w płatkach kukurydzianych odkładamy na talerz/tackę.
  5. Na patelnię wlewamy oliwę lub olej rzepakowy. Tłuszcz rozgrzewamy. Nuggetsy smażymy po kilka minut z każdej strony, aż panierka będzie rumiana.
  6. Usmażone nuggetsy odsączamy z tłuszczu za pomocą ręczników papierowych.
Pieczone musztardowe frytki
  • kilka ziemniaków 
  • 1/2 łyżeczki musztardy
  • 3 łyżki oliwy
  • sól
  • pieprz
  1. Ziemniaki obieramy, opłukujemy pod zimną woda i osuszamy. Kroimy w cienkie słupki, przyprawiamy solą i pieprzem.
  2. W miseczce mieszamy musztardę z oliwą, wrzucamy do środka przyszłe frytki i dokładnie mieszamy. Przekładamy ziemniaki na blachę wyłożoną pergaminem, tak aby się ze sobą nie dotykały.
  3. Frytki pieczemy przez 20-25 minut, w temperaturze 190 stopni.
Tosia

wtorek, 29 stycznia 2013

Tydzień z 5 składnikami #2: Tartaletki z ricottą i karmelizowanym porem

Wpadłyśmy z Tosią na pomysł stworzenia kolejnego cyklu- "Tydzień z 5 składnikami" głównie po to, aby pokazać, że piękno (a w tym wypadku może lepiej powiedzieć smak) tkwi w prostocie. Czasami dosłownie z kilku składników można stworzyć coś naprawdę pysznego. Mniej zakupów, mniej roboty, mniej zmywania- same korzyści!

Problem nie jest mi obcy, bo nie należę do osób, których lodówka wypełniona jest po brzegi (choć przyjaciele śmieją się jak padają z moich ust takie deklaracje od czasu, gdy dowiedzieli się, że w stałym wyposażeniu mam sos hoisin). Gotowanie zawsze wiąże się z pójściem na zakupy, dzięki czemu nie boję się, że nabiorę ochoty na dziką ucztę w środku nocy:)
Zimą jednak otwieram drzwiczki lodówki i kombinuję, kombinuję i jeszcze raz kombinuję, co tu wyczarować, żeby nie wychodzić z domu. Czasami kończy się jajecznicą, a czasami czymś naprawdę zaskakującym. 

Takie tartaletki to bardzo szybka przekąska, którą możecie podać zarówno na ciepło jak i na zimno (choć jednogłośnie uznaliśmy, że na ciepło smakuje lepiej). Można również stworzyć wersję maxi- w sam raz na obiad. 

Tartaletki z ricottą i karmelizowanym porem (6 sztuk)
- 3 płaty ciasta francuskiego
- 1 por
- 250 g ricotty
- 2 łyżki miodu
- pęczek świeżej mięty
- 1 łyżka masła
- sól, pieprz

  1. Rozgrzej piekarnik do 180 stopni.
  2. Foremki do tartaletek przewróć do góry nogami i wytnij nimi kółka w cieście francuskim. Kółka powinny akurat starczyć na oklejenie całego wnętrza foremki. Do środka wsyp coś co obciąży ciasto podczas pieczenia (na przykład fasolę). 
  3. Piecz ciasto francuskie ok. 20 minut. Jeśli ciasto w środku mimo wszystko się podnosi, przekuj je wykałaczką, lub lekko poprzyciskaj. 
  4. Odstaw do ostygnięcia.
  5. Por pokrój w piórka. Na patelni rozgrzej masło i wrzuć pokrojony por. Smaż przez kilka minut, następnie dodaj miód i zalej połową filiżanki wody.
  6. Smaż aż woda wyparuje.
  7. Ricottę pomieszaj z posiekaną miętą. Posól i popieprz. 
  8. Napelnij ciasto francuskie ricottą, na niej umieść trochę karmelizowanego pora i udekoruj listkiem mięty. Całość możesz dodatkowo wykończyć miodem. 
Śliwka

poniedziałek, 28 stycznia 2013

Tydzień z 5 składnikami #1: Spaghetti carbonara





























Jak pewnie większość osób zauważyła, burczymiwbrzuchu startuje w konkursie na Blog Roku 2012 w kategorii Zdrowie i Kulinaria. Od czasu do czasu przypominamy się stałym czytelnikom i znajomym prosząc o wysyłanie na nas smsów, ponieważ każdy głos potencjalnie stwarza możliwość spełnienia pewnego marzenia :) 

Gorąco dyskutując ze Śliwką na ten temat, zażartowałyśmy, że narażamy serdeczne osoby przez to na wydatki (sms kosztuje 1,23 zł, a dochód zostanie przeznaczony na akcję charytatywną). W trosce o portfele wszystkich, którzy oddali na nas głos, zdecydowałyśmy się na Tydzień z 5 składnikami.
O organizacji tygodnia o takiej tematyce myślałyśmy już w trakcie trwania Włoskiego tygodnia. Bardzo lubimy tygodniowe cykle tematyczne, ale nie chcemy ich ogłaszać zbyt często, aby nasze przepisy na co dzień były bardziej różnorodne.

Wielokrotnie słyszałyśmy prośby czytelników o zamieszczanie na blogu większej ilości prostych, niskobudżetowych przepisów. Opinia odbiorców bloga jest dla nas bardzo ważna, dlatego przez najbliższych 7 dni, będziemy zamieszczały codziennie przepisy z myślą o Was. 
Każdy przepis będzie zawierał jedynie 5 składników. Postanowiłyśmy nie liczyć w tym przypadku kilku składników, czyli wyłączając: sól, pieprz, cukier, mąkę, oliwę/olej rzepakowy.
Zwróciłam uwagę, że dla osób, które nie czują się w kuchni jak ryba w wodzie, przepisy z małą liczbą "ingredientów" są o wiele bardziej atrakcyjne od tych skomplikowanych z użyciem przeróżnych przypraw. Mimo iż uwielbiam eksperymentować, łącząc ze sobą nieraz zaskakujące smaki, nie zapominam też o tym, że czasem urok tkwi w prostocie. Świeżo upieczony chleb najlepiej smakuje posmarowany masłem, a makaron ugotowany al dente jest cudowny sam w sobie z wysokiej jakości oliwą.
Dlatego jako pierwszy przepis wybrałam dziś prostą i szybką w wykonaniu pastę. 
W ramach zagadki umieściłam na naszej facebookowej stronie zdjęcie 5 składników. Szybko wszyscy się domyślili, że na blogu pojawi się przepis na spaghetti carbonarę. Wywiązała się również dyskusja dotycząca nieobecności na zdjęciu śmietanki. Już wszystko tłumaczę.
Klasyczne spaghetti carbonara robi się bez użycia jakiejkolwiek śmietany. Składnikiem sprawiającym, że spaghetti robi się kremowe i aksamitne są jajka. Oczywiście przepisów na tę potrawę jest wiele i każdy ją robi na swój sposób. Często dodaję śmietankę (dlatego dla zainteresowanych umieściłam też 6 składnik z *). 
Dziś jednak skupiłam się na 5 składnikach, stąd na zdjęciu tylko jajko. Obie wersje carbonary są poprawne, możecie spróbować sami i wybrać, która Wam bardziej odpowiada :)









































Spaghetti carbonara
  • 100-150 g makaronu typu spaghetti
  • 100 g wędzonego boczku lub pancetty
  • jajko (u mnie wiejskie z dwoma żółtkami, więc może być to też 1 jajko i 1 żółtko)
  • 20-30 g świeżo startego parmezanu
  • 2 łyżki posiekanej natki pietruszki
  • świeżo mielony pieprz
  • sól
  • * 80 ml śmietanki kremówki (6 składnik dla zainteresowanych)
  1. Makaron gotujemy w osolonej wodzie, według instrukcji na opakowaniu. Sprawdzamy czas gotowania spaghetti al dente i odejmujemy minutę od czasu gotowania.
  2. Boczek cienko kroimy w paseczki lub w kostkę. Wrzucamy na zimną teflonową patelnię i smażymy kilka minut (jeśli się przypala, dodajemy chlust oliwy). W tym czasie tłuszcz z mięsa sam się wytopi.
  3. Za pomocą trzepaczki roztrzepujemy jajko/a w dużej misce. Siekamy drobno natkę pietruszki.
  4. Ugotowany makaron odcedzamy z wody (zostawiamy 2 łyżki). Nitki spaghetti wrzucamy na rozgrzaną patelnię z boczkiem, przyprawiamy pieprzem i podgrzewamy minutę (*jeśli decydujemy się na wykorzystanie śmietanki kremówki, wlewamy ją w tym momencie na patelnię).
  5. Bardzo gorące spaghetti przekładamy do miski z jajkiem. Energicznie mieszamy, aby składniki się ze sobą połączyły, tworząc kremowy sos. (Niektórzy wlewają jaka na patelnię i przez chwilę podgrzewają, ja z tego etapu raczej rezygnuję, ponieważ grozi to "jajecznicą"). Dodajemy świeżo starty parmezan i drobno posiekaną pietruszkę.
  6. Boczek i parmezan są wystarczająco słone, dlatego próbujemy dania i ewentualnie solimy do smaku.
Tosia

niedziela, 27 stycznia 2013

Śniadanie do łóżka #84: Jajko w bułce

Egzaminy dopadły i mnie. Co semestr, zawalona książkami, zadaję sobie pytanie, dlaczego nie potrafię być systematyczna i wszystko odkładam na ostatnią chwilę. To pytanie chyba już na zawsze pozostawię bez odpowiedzi, bo właśnie nadeszła moja ostatnia sesja w życiu. Ale ten czas szybko mija!

Nie mam jednak czasu na głębsze refleksje ani na długie, niedzielne biesiadowanie przy stole, więc na wybieram sprawdzony śniadaniowy przysmak- jajka. Postawią na nogi po nieprzespanej nocy i przygotują do dalszej walki. 

Dzisiaj jajka przygotowałam w bułce. Pod jajkiem kryje się szpinak z kozim serem i karmelizowaną cebulą. Ale to tylko luźna propozycja (choć dla mnie niesamowicie pyszna), bo wystarczy wydrążyć pieczywo, wypełnić je dowolnymi dodatkami i zwieńczyć jajkiem. 

Jajko w bułce (4 porcje)

- 4 małe okrągłe bułki
- 4 jajka
- 100 g szpinaku (ja wybrałam mrożony w liściach)
- 2 ząbki czosnku
- 1 łyżka masła
- 50 g kremowego koziego sera
- pół czerwonej cebuli
- 1 łyżka brązowego cukru
- pieprz
- młody szczypiorek
  1. Rozgrzej piekarnik do 180 stopni.
  2. W górnej części bułki wytnij koło, wyjmij i wydrąż miąższ bułki.
  3. Przygotuj karmelizowaną cebulę. Pokrój cebulę w piórka. Rozgrzej 1 łyżkę oliwy na patelni, dodaj cebulę. Smaż aż się zeszkli. Posyp całość brązowym cukrem i dodaj ok 2 łyżki wody. Smaż aż woda wyparuje. Odstaw na bok.
  4. Na patelni rozgrzej masło na małym ogniu. Poszatkuj czosnek i wrzuć na patelnię. Smaż na małym ogniu przez ok. 2 minuty. Dodaj szpinak. Smaż aż się rozmrozi, a następnie przenieś do miski.
  5. W misce pomieszaj szpinak z kozim serem. Dopraw pieprzem i ewentualnie solą (kozi ser jest dość słony, powinien wystarczyć). 
  6. Umieść ok. 1 łyżkę szpinaku w bułce, zalej jajkiem (jeśli jajko jest za duże w stosunku do bułki, możesz odlać trochę białka) i wykończ małą porcją karmelizowanej cebuli.
  7. Wstaw bułki do piekarnika i piecz ok. 20 minut aż białko się zetnie. 
Śliwka

sobota, 26 stycznia 2013

Słodka sobota #89: Różane pączki


































Panie i Panowie, chłopcy i dziewczęta. Ogłaszam dzisiejszy dzień tłustą sobotą!

Pyszny pączek chodził za mną już od jakiegoś czasu. Myślałam, że z domową produkcją oraz konsumpcją wytrzymam do tłustego czwartku, zachowując pączkowy post, ale się nie udało. W tym roku świętować tłusto będę zatem dwukrotnie, dziś w tłustą sobotę, oraz 7 lutego.
Ochota na pączka naszła mnie w zupełnie niespodziewanym momencie. Dokładnie w chwili, kiedy szykowaliśmy z Pawłem prezenty dla trzech wyjątkowych babć. Przekładając sól gruboziarnistą, suszonymi płatkami róży w ozdobnych słoiczkach, zamiast kąpieli, zapragnęłam różanego pączka.
Marzenia są od tego, aby je spełniać, dlatego od rana dziś smażyłam puszyste pączusie z wodą różaną w cieście. Następnie je nadziałam konfiturą różaną, posypałam kwiatkami i oblałam lukrem. Prawdziwe niebo  w buzi :) Wyszły jeszcze lepsze niż zeszłoroczne cytrynowe pączki z lemon curd!
Zachęcam do spróbowania.

Nawiązując jeszcze do marzeń. Bierzemy ze Śliwką udział w konkursie na Blog Roku 2012 w kategorii Zdrowie i Kulinaria. I etap konkursu polega na wysyłaniu smsów, dlatego liczymy na Waszą pomoc i "żebrosmsy"! Do dalszego etapu przechodzi tylko 10 blogów. Nam dziś się udało być w pierwszej 15, dlatego będziemy wdzięczne za Wasze wsparcie.
Wystarczy, że wyślecie smsa o treści D00194 (0 to zera) na numer 7122. Koszt wiadomości wynosi 1,23 zł brutto. Dochód z smsów zostanie przeznaczony na cele charytatywne, dlatego wysyłając wiadomość, możecie sprawić radość wielu osobom :)
Z góry dziękujemy!









































Różane pączki/ 15 sztuk

  • 550 g mąki pszennej
  • 20 g świeżych drożdży lub 10 g suchych drożdży instant
  • 250 ml mleka
  • 100 g masła
  • 3 jajka
  • 70 g cukru
  • 1/2 łyżeczki soli
  • 2 łyżki wody różanej
  • skórka z 1/2 cytryny
  • konfitura/marmolada różana (15 łyżeczek)
  • olej do smażenia np. słonecznikowy
 Lukier
  • 250 g cukru pudru
  • 3 łyżki gorącej wody
  • łyżka wody różanej
  • płatki suszonych kwiatków róży
  1.  Mąkę przesiewamy do misy i mieszamy z solą. Robimy w mące wgłębienie i dodajemy na środek rozkruszone świeże drożdże. Zasypujemy je 2 łyżkami cukru. 
  2. W rondelku podgrzewamy mleko (100 ml), aby było letnie. Zalewamy drożdże mlekiem, mieszamy i odstawiamy na 10 minut.
  3. Do rondla wlewamy pozostałą porcję mleka (150 ml) i dodajemy masło. Podgrzewamy na małym ogniu do rozpuszczenia masła, a następnie studzimy.
  4. Do misy z przyszłym ciastem dosypujemy cukier i wbijamy jajka. Zaczynamy wyrabiać ciasto mikserem, stopniowo wlewając letnie mleko rozpuszczone z masłem. Dodajemy także wodę różaną i skórkę z cytryny. Ciasto wyrabiamy ok. 10 minut. Po tym czasie przykrywamy misę ściereczką lub folią spożywczą i stawiamy w ciepłym miejscu, bez przeciągów na godzinę.
  5. Po wyrośnięciu ciasta, odpowietrzamy je i dzielimy na 2 części. Delikatnie oprószamy stolnicę mąką i wałkujemy 1 porcje ciasta, na placek o grubości 1 cm. Pozostałe ciasto przykrywamy, aby nie wyschło.
  6. Za pomocą szklanki lub wykrawaczki, wycinamy z ciasta kółka o średnicy 7 cm. Przyszłe pączki przekładamy na tacę wyłożoną pergaminem. Czynność powtarzamy.
  7. Ciasto przykrywamy ściereczką, stawiamy w ciepłym miejscu na 30 minut, do wyrośnięcia pączków.
  8. W dużym garnku rozgrzewamy olej do smażenia. Wrzucamy kawałek chleba na głęboki tłuszcz. Gdy zacznie skwierczeć, wyjmujemy go, mając pewność, że temperatura oleju jest odpowiednia.
  9. Wrzucamy pączki na rozgrzany tłuszcz i smażymy po 2 minuty z każdej strony. Usmażone pączki odsączamy z tłuszczu, przy pomocy ręcznika papierowego.
  10. Do miseczki wsypujemy cukier puder. Dodajemy wodę różaną oraz 3 łyżki gorącej wody. Mieszamy trzepaczką uzyskując lukier.
  11. Do szprycy przekładamy konfiturę z róży. Pączki odwracamy i od spodu nadziewamy konfiturą. Nadziane pączki kładziemy na kuchennej kratce, posypujemy suszonymi kwiatkami i polewamy lukrem.
Tosia

czwartek, 24 stycznia 2013

Mini burgery
































Kilka lat temu cała Polska była roztańczona w rytmie hip hopu i salsy. Ja w tym czasie w spokoju mogłam poszerzać swoje zainteresowanie kulinariami. Traktując gotowanie jako sztukę, czułam, że moja pasja jest wyjątkowa.

Dziś wiele się zmieniło, bo wszyscy nagle zaczęli się interesować kulinariami. Dla mnie to dobra wiadomość, jednocześnie również mocno irytująca. Nie zamierzam jednak się dłużej nad tym tematem rozczulać, bo moda, jak każda inna, potrafi szybko przeminąć. Nie zanosi się natomiast na to, bym swoją pasję miałam porzucić, wręcz przeciwnie, cały czas pragnę się rozwijać.

Dlaczego właściwie piszę o trendach związanych z kulinariami? Ostatnio można wiele usłyszeć na temat mody na jedzenie burgerów. To akurat mnie cieszy, bo jestem fanką porządnie przyrządzonej wołowiny, ukrytej między świeżo upieczoną bułą. Dzięki temu "na mieście" można coraz częściej natrafić na lokal z wysokiej jakości burgerami. Rośnie też świadomość konsumentów w rozumieniu słowa burger. Ten prawdziwy zawiera w sobie 100% wołowiny i nie ma nic wspólnego z mielonką z Biedronki. 
Na blogu już kiedyś zamieściłam przepis na swoje ulubione domowe burgery, którymi zdążyłam do tej pory poczęstować już naprawdę wielu gości. Kilka razy urządzałam nawet wieczory z przyjaciółmi, w których główną atrakcją były właśnie burgery. Co ciekawe, komplementy brzmią zazwyczaj podobnie, dlatego coś w nich musi być! Dlatego przed drugimi urodzinami burczymiwbrzuchu (w październiku) postanowiłam opracować przepis na ich wersję mini, aby idealnie nadawały się na dwa kęsy, podczas imprezy. Wtedy również świetnie się sprawdziły, dlatego powtórzyłam je jeszcze w sylwestra. I chociaż nie każdy pewnie pamięta ich smak, w chwili konsumpcji wszyscy byli szczęśliwi.
Nie będę samolubna, przepisem dzielę się także z wami :)

PS.  Nigdy Was o nic nie prosiłyśmy, a dziś wyjątkowo to zrobimy.
Startujemy w konkursie Blog Roku 2012 w kategorii Zdrowie i Kulinaria.
I etap konkursu polega na wysyłaniu smsów, dlatego liczymy na Waszą pomoc i "żebrosmsy"!
Wystarczy, że wyślecie smsa o treści D00194 (0 to zera) na numer 7122. Koszt wiadomości wynosi 1,23 zł brutto.
Z góry dziękujemy! :)





































Mini burgery wołowe
  • 15 domowych mini bułeczek
  • 450 g wołowiny (u mnie rostbef)
  • żółtko
  • świeżo mielony pieprz
  • sól
  • karmelizowana cebula
  • salsa pomidorowa
 Karmelizowana czerwona cebula
  • 2 czerwone cebule
  • 2 łyżki masła
  • łyżka miodu
  • łyżka octu balsamicznego
  • 3 łyżki czerwonego półwytrawnego wina
  • gałązka świeżego tymianku
  • świeżo mielony pieprz
  • sól
Pikantna sos pomidorowy
  • 2 pomidory
  • 100 ml passaty pomidorowej
  • 2-3 łyżeczki koncentratu pomidorowego
  • ząbek czosnku
  • 1/2 papryczki chilli
  • 1/2 soku z limonki
  • mała czerwona cebula
  • łyżeczka ziaren kolendry
  • garść świeżej kolendry
  • łyżeczka cukru
  • świeżo mielony pieprz
  • sól
Sos :
  1. Pomidory myjemy, osuszamy i kroimy na pół. Każdą połówkę nabijamy na widelec i opalamy nad kuchenką gazową lub palnikiem do crème brûlée. Gdy skórka ściemnieje, kroimy pomidory w kostkę.
  2. Wrzucamy do rondelka o grubym dnie, dodajemy passatę i koncentrat pomidorowy. Przyprawiamy cukrem, solą i pieprzem. Gotujemy na małym ogniu przed 20 minut. Po tym czasie sos mocno zgęstnieje. Przelewamy go do wysokiego naczynia i miksujemy na gładki sos. Następnie go studzimy.
  3. Na suchej patelni prażymy ziarenka kolendry. Po kilku minutach przekładamy je do moździerza i rozcieramy. Czerwoną cebulkę kroimy w kostkę, czosnek drobno siekamy.
  4. Do ostudzonego sosu pomidorowego dodajemy sok z limonki, ziarenka kolendry, posiekane liście kolendry, posiekane drobno chilli, czosnek oraz cebulę. Całość mieszamy i przyprawiamy jeszcze solą i pieprzem do smaku.

Karmelizowana cebula:

  1. Cebule obieramy, kroimy na pół i siekamy w piórka, wzdłuż boku.
  2. Na patelni rozpuszczamy masło, na rozgrzany tłuszcz wrzucamy cebulę. Szklimy 5 minut.
  3. Następnie cebulę przyprawiamy solą i pieprzem, dodajemy tymianek i miód. Całość dusimy dwie minuty, aż cebula zacznie się karmelizować.
  4. Dodajemy ocet balsamiczny oraz czerwone wino i dusimy jeszcze kilka minut na małym ogniu.
Mini burgery wołowe
  1. Rostbef myjemy, osuszamy, oczyszczamy z błonek. Przepuszczamy przez maszynkę do mięsa (lub prosimy o to zaufanego rzeźnika).
  2. Do mięsa dodajemy żółtko. Przyprawiamy je solidnie solą i pieprzem. Chwilę wyrabiamy, aby składniki się ze sobą połączyły.
  3. Mięso wkładamy do lodówki na godzinę lub od razu formujemy mini burgery (15 sztuk po ok. 30 gram). 
  4. Rozgrzewamy patelnię do grillowania. Dłonie zwilżamy oliwą i obtaczamy w niej każdego burgera.
  5. Mięso grillujemy minutę  i przekładamy na drugą stronę, grillujemy kolejną minutę. Zgrillowane burgery przekładamy na tacę.
  6. Domowe bułeczki kroimy na pół. Na dolnej części każdej bułeczki kładziemy po łyżeczce karmelizowanej cebuli, na nią kładziemy mięso, a następnie sos. Przykrywamy górną częścią bułki i wbijamy wykałaczkę, która utrzyma bułeczkę w pionie.
  7. Tak przygotowane bułeczki można trzymać do momentu przyjścia gości, a następnie je odgrzać.
 Jak odgrzewamy burgery przed podaniem?
  1. Piekarnik nagrzewamy do 200 stopni. Spięte wykałaczką burgery wkładamy do piekarnika i podpiekamy 5 minut, aż mięso i bułeczki będą ciepłe.
 Tosia

wtorek, 22 stycznia 2013

Ser Halloumi w panierce z nachos

Od dłuższego czasu mam w lodówce przyjaciela. To ser grecki ser Halloumi, który kupiłam niespełna dwa lata temu z zamiarem zgrillowania go i użycia do sałatki. Czas mijał, a ser leżał samotnie w kartoniku, na dobre wpisując się w pejzaż otwieranej lodówki. 

Wyrzuciłabym go już dawno temu (data przydatności do spożycia minęła w czerwcu zeszłego roku), ale jakoś nie mogłam się z nim rozstać:) Nie ryzykując zdrowiem, kupiłam dzisiaj nowe pudełeczko,  a stare niestety byłam zmuszona wyrzucić, aby nie wyszło z lodówki o własnych siłach. Trochę przeraża mnie to, że stara wersja, mimo wszystko nie wyglądała najgorzej (choć może dobrze, że nie zdjęłam z niej folii). 

Mogę się założyć, że wielu z Was uwielbia smażony oscypek z dodatkiem żurawiny.  A to dlatego, że sama dałabym się za niego pokroić i wiem, że większość osób, które znam również. Podobnie smakuje smażony ser Halloumi, który jak oscypek, ma sprężystą konsystencję w środku. No a panierka z nachosów idealnie się z nim komponuje. 

Miałam do niej spory uraz, gdyż jeszcze kilka lat temu, gdy nie miałam zielonego pojęcia o gotowaniu postanowiłam przygotować obiad-niespodziankę dla mojego chłopaka. W zaciszu jego kuchni zabrałam się za tworzenie kurczaków w panierce z nachos. Efekt był opłakany- surowe mięso otoczone zwęgloną panierką, mieszkanie pełne dymu i kuchnia niczym po wizycie huraganu. Mój chłopak do dziś wspomina jak znajdował resztki panierki jeszcze przez dwa tygodnie. Na szczęście nie powstrzymało mnie to od dalszych eksperymentów kulinarnych... no może tylko od obtaczania mięsa nachosami. 

Dzisiaj i mięso zrobiłabym inaczej, więc polecam wam tę panierkę również w takim wydaniu (wystarczy ostrożnie smażyć na małym ogniu, lub po prostu dać mięsu dojść w piekarniku). A jeśli nie macie akurat sera Halloumi możecie użyć też oscypka czy tofu. 

Ser Halloumi w panierce z nachos (2 porcje- 6 kawałków sera)

- 250 g sera Halloumi
- 100 g nachos 
- 3 łyżki mąki
- 1 jajko

- żurawina - do podania
  1. Pokrój ser na plasterki grubości 0,5 cm. 
  2. Przygotuj 3 głębokie talerze. Do jednego wsyp mąkę, do drugiego wbij jajko i roztrzep widelcem, a do trzeciego wsyp pokruszone wcześniej nachos.
  3. Na patelni rozgrzej oliwę. 
  4. Ser obtaczaj najpierw w mące, następnie w jajku, a na koniec w nachos. Połóż na rozgrzaną patelnię i smaż na średnim ogniu aż panierka z brązowieje, a następnie obróć na drugą stronę i usmaż z drugiej strony.
  5. Usmażone kawałki sera odłóż na papierowy ręcznik, aby odsączyć je z tłuszczu.
  6. Podawaj na ciepło z żurawiną. 
Śliwka

poniedziałek, 21 stycznia 2013

Markizy z buraczków z kremem z fety






























Chrupiące krążki o ciemnej barwie, przełożone jasnym kremem. Czasem pojawia się na nich lśniąca polewa. Ich wygląd potrafi być kuszący, a smak wciągający. Trudno poprzestać na pierwszym kęsie, dlatego zazwyczaj sięga się po następnego. Kilka markiz do kawy to nie grzech, ale ich częste podjadanie między posiłkami na pewno nie służy naszemu zdrowiu.
Ale kto powiedział, że markizy muszą być kakaowe, ich krem jest zawsze niezwykle słodki, a ciastko polane mleczną czekoladą?
Ostatnio krojąc upieczone buraki w talarki, postanowiłam w ramach eksperymentu przełożyć je kremem. Buraczki lubię łączyć z kozim serem lub fetą i właśnie dlatego zdecydowałam się na serowy krem. Owinięte folią buraki w skórce, a następnie pieczone przez godzinę są przyjemnie chrupkie. Po upieczeniu buraki bez problemu obiera się ze skórki. Ich smak jest słodkawy, dlatego słonawa z natury feta fantastycznie się z nimi komponuje. Aby krem nie był zbyt słony, dodałam do niego soku z pomarańczy, bo uważam, że podobnie jak z serami, buraczki lubią się także z cytrusami.
Takie buraczkowe markizy mogą być ciekawym oszustwem pod względem smakowym i wizualnym :) 
Na pierwszy rzut oka mogą kojarzyć się z deserem (chociaż może moje skojarzenie jest mylne?). 
W rzeczywistości są zdrową przekąską, którą można podjadać w ciągu dnia lub podać na imprezie w ramach wegetariańskiego menu. Moje markizy akurat pięknie dopełniły obiad, występując na talerzu obok pieczonej piersi indyka i gotowanej kaszy pęczak.


Markizy z buraczków z kremem z fety
  • 3 małe buraki
  • 100 g sera typu feta
  • 2 łyżki jogurtu naturalnego
  • łyżeczka soku z pomarańczy
  • łyżka posiekanego koperku
  • szczypta soli (przy słonawej fecie, nie jest to konieczne)
  • świeżo mielony pieprz
  • krem balsamiczny
  1. Piekarnik rozgrzewamy do 200 stopni. Każdego buraka owijamy szczelnie w folię aluminiową. Wkładamy do piekarnika i pieczemy przez godzinę.
  2. W tym czasie szykujemy krem do markizów. Do wysokiego naczynia kruszymy fetę, dodajemy jogurt, koperek i sok z pomarańczy (w wersji kwaśniejszej z cytryny). Składniki miksujemy na gładką pastę. Przyprawiamy solą lub samym pieprzem do smaku.
  3. Upieczone i ostudzone buraki, obieramy ze skórki. Kroimy w cienkie plastry, które przekładamy kremem z fety. 
  4. Wierzch buraczkowych markizów polewamy kremem balsamicznym.
Tosia

niedziela, 20 stycznia 2013

Śniadanie do łóżka #83: Kanapkowa pasta z łososia
































Wolicie śniadania na słono, czy na słodko?
O poranku zdecydowanie bardziej gustuję w wytrawnych smakach, więc zazwyczaj lubię dzień  rozpocząć od posiłku zawierającego jajka lub od ciekawie skomponowanych kanapek. W ciągu tygodnia piekę bardzo dużo pieczywa i często gości u mnie na śniadanie. Przez to jestem trochę wybredna wobec nadmuchanych wypieków z marketów. Oczywiście jestem tylko człowiekiem, więc zdarza mi się też czasem kupić pieczywo w piekarni. 
Nie da się ukryć, że o poranku jest się zwykle leniwym, dlatego do wszelkiego rodzaju pieczywa świetnie sprawdzają się u mnie pasty kanapkowe.
Można je zrobić w zaledwie kilka minut, wykorzystując składniki dostępne "pod ręką". 
Kilka dni temu pokazywałam Wam przepis na pieczonego łososia z cytrynową salsą. Specjalnie przygotowałam go trochę więcej, aby z tego co mi zostanie zrobić kanapkową pastę z łososia. 
Rano, pozostałą część ryby z kolacji, zmiksowałam na pastę z fetą i kilkoma innymi składnikami. W tym czasie wysłałam chłopaka po bułki do pobliskiej piekarni. Pasta tak nam smakowała, że zjedliśmy ją z wielką chęcią jeszcze na kolację. Tym razem ze świeżo upieczonymi pełnoziarnistymi bajglami.W takiej wersji też pastę szczególnie polecam, z dodatkiem jajka ugotowanego na twardo i z cienko pokrojonymi krążkami pora lub cebuli.

Kanapkowa pasta z łososia
  • 200 g pieczonego łososia
  • łyżeczka majonezu
  • 2-3 łyżki jogurtu naturalnego
  • 2-3 łyżki sera typu feta
  • łyżeczka soku z cytryny
  • szczypta soli
  • świeżo mielony pieprz
  • koperek
  1. Upieczonego łososia studzimy, następnie obieramy z "mięsa" i wrzucamy do wysokiego naczynia.
  2. Dodajemy majonez, jogurt naturalny, fetę i koperek. Przyprawiamy sokiem z cytryny, solą i pieprzem. 
  3. Składniki miksujemy za pomocą blendera na gładką pastę. Chłodzimy w lodówce przed podaniem lub podajemy od razu z pieczywem, jajkiem ugotowanym na twardo i z krążkami pora.
Tosia

sobota, 19 stycznia 2013

Słodka sobota #88: Strzelające trufle

Jestem dumną przedstawicielką pokolenia lizaka-stopy. Zdaję sobie sprawę z tego, jak dziwnie brzmi to zdanie, ale już spieszę z wyjaśnieniem. 
Gdy wczoraj w pracy pochwaliłam się, że mam zamiar wykorzystać strzelający proszek z wyżej wspomnianych lizaków do stworzenia skwierczących czekoladek, tylko jedna, rok starsza ode mnie koleżanka zareagowała entuzjastycznie. 

Nie znacie lizaków-stóp z kwaśnym strzelającym proszkiem? 
To niewiarygodne, bo dla mnie stanowiły istotną część dzieciństwa. Do dzisiaj pamiętam, jak wygrałam takiego lizaka na urodzinach Marty J. za przetłumaczenie piosenki Spice Girls:)

Wspomniane lizaki były kiedyś dostępne w każdym szkolnym sklepiku, obok soczków w woreczku i gum Shock, po czym zniknęły bezpowrotnie pozostawiając tylko słodkie (a raczej słodko-kwaśne!) wspomnienia. Znalazłam je jednak w specjalistycznym sklepie ze słodyczami i zrobiłam "dorosłą" wersję strzelających słodyczy. I nie ukryje się przede mną żaden podjadacz (mój chłopak cały czas chodzi i strzela).

Strzelające trufle (ok. 15 sztuk)
- 150 g gorzkiej czekolady
- 250 g mascarpone
- 1 łyżka cukru
- 2 opakowania lizaków ze strzelającym proszkiem
  1. Rozpuść czekoladę w kąpieli wodnej. Odstaw do ostygnięcia.
  2. Gdy czekolada ostygnie wymieszaj ją z cukrem i mascarpone. Wstaw do lodówki na kilka godzin (ja wsadziłam na noc), żeby zgęstniała.
  3. Wyjmij czekoladę z lodówki, nabieraj nieco ponad 1 łyżkę i formuj z niej kulki.
  4. Wstaw uformowane kulki ponownie do lodówki, aby stwardniały.
  5. Wyjmij trufle z lodówki, obtocz w strzelającym proszku. Nie trzymaj ich zbyt długo poza lodówką.
Śliwka

środa, 16 stycznia 2013

Łosoś z salsą cytrynową





































Czy słyszeliście coś na temat zadziwiających właściwościach mrożonej cytryny? Jakiś czas temu babcia Pawła, usłyszała o pewnej cytrynowej rewolucji od swojej znajomej, która z kolei dowiedziała się od znajomego (a znajomy od znajomego znajomego znajomego). Ktoś z tego łańcucha plotek, kiedyś stwierdził, że cytryna jest cudownym produktem zwalczającym komórki rakowe w organizmie. Cytryna zamrożona, a następnie ścierana na tarce (w całości) i wprowadzona do codziennej diety może być kluczem do świetnego samopoczucia i stanu zdrowia. W Internecie krążą już informacje na ten temat. Pojawiają się nawet potwierdzające komentarze, iż naprawdę to działa, a pani Krysia dzięki temu wyleczyła guzki na tarczycy.
Ja podchodzę do takich historyjek z dystansem, ale uważam, że w każdej legendzie tkwi ziarno prawdy. O tym, że cytryna jest zdrowa, wiadomo nie od dziś. A oprócz samych jej właściwości, zainteresowała mnie technika mrożenia cytryny i ścierania. Postanowiłam wypróbować tę metodę, a z mrożonej cytryny przygotować salsę do pieczonego łososia. Dodatkiem do lekko zmrożonej salsy są tu kapary, miód i koperek.
Poniższy przepis na filet łososia jest niezwykle prosty, wystarczy go chwilę zamarynować w soku z cytryny, soli, pieprzu, a następnie piec przez 15 minut. W tym czasie można przyrządzić salsę cytrynową (naprawdę świetnie pasuje do ryby), zalać kuskus wrzątkiem i jeszcze zrobić szybko surówkę z selera.
Na koniec pozwolę sobie zarymować "Obiad gotowy, pyszny i zdrowy" :)

Pieczony filet łososia/2 porcje

  • 2 kawałki po 200 g filetu z łososia (u mnie ze skórą)
  • łyżka soku z cytryny
  • 2 łyżki oliwy
  • sól
  • świeżo mielony pieprz (najlepiej kolorowy)
  1. Rybę umyć, osuszyć, oczyścić skórę i pozbyć się ewentualnych ości.
  2. Kawałek łososia dzielimy na dwa filety. Nacieramy je solą i pieprzem. Skrapiamy sokiem z cytryny i zostawiamy w lodówce na minimum pół godziny.
  3. Rozgrzewamy piekarnik do 200 stopni. Blaszkę lub żaroodporną formę polewamy oliwą i wykładamy na nią filety, skórą do dołu (dzięki temu ryba będzie bardziej soczysta). 
  4. Łososia pieczemy przez 15 minut. Wyciągamy z piekarnika i podajemy od razu.
Mrożona salsa cytrynowa
  • cytryna
  • łyżka kaparów
  • łyżka posiekanego koperku
  • łyżeczka miodu (można pominąć)
  • szczypta soli
  • świeżo mielony pieprz
  1. Kilka godzin przed przygotowywaniem dania, myjemy dokładnie cytrynę pod letnią wodą (ja dodatkowo szoruję płynem do naczyń). Cytrynę osuszamy i wkładamy do zamrażalnika.
  2. Po kilku godzinach, chwilę przed podaniem dania, wyjmujemy zmrożoną cytrynę. Ścieramy ją na tartce o grubych oczkach. Mieszamy z miodem, kaparami i koperkiem. przyprawiamy solą i pieprzem do smaku.
  3. Podajemy z upieczoną rybą.
Surówka z selera
  • 1/2 korzenia selera
  • łyżka majonezu (lub dodatkowa łyżka jogurtu)
  • 2 łyżki jogurtu naturalnego
  • 1/2 łyżeczki cukru
  • łyżeczka soku z cytryny
  • świeżo mielony pieprz
  • szczypta soli
  1.  Seler obieramy i ścieramy na tarce o drobnych oczkach. Starty seler skrapiamy sokiem z cytryny. Dodajemy majonez oraz jogurt naturalny. Całość przyprawiamy cukrem, solą oraz pieprzem i dokładnie mieszamy.
Tosia

wtorek, 15 stycznia 2013

Kurczak w czerwonym winie

Są takie dni, gdy nie stąd ni zowąd w środku dnia pojawia się niezagospodarowane okienko. Przyzwyczajona do upychania kolejnych zajęć między innymi, podróżowania z jednego miejsca do drugiego, nagle staje w miejscu i zastanawiam co tu by ze sobą zrobić. 

Pierwszą myślą jest chwycenie za książkę, ewentualnie kilka godzin z dobrym kinem, ale skoro słońce jeszcze wysoko, szkoda je marnować. W końcu zima nie daje wielu szans na sfotografowanie jedzenia w świetle dziennym. Ale najpierw wypadałoby coś ugotować:)

Rozpoczynam więc intensywną burzę mózgu. Zima daje mi od kilku dni mocno popalić, sprawia, że zamarzam do kości, a mój siniak na kolanie od upadku na lodzie zaliczył już wszystkie kolory tęczy. Naturalnie eliminuję więc opcje pójścia do sklepu po brakujące produkty. Stawiam na coś prostego i rozgrzewającego zarazem. Imbir, chilli, cynamon, wino- to zimowy must have. Dołożę kurczaka, trochę warzyw i wychodzi mi z tego pyszne, nieskomplikowane danie, które podaję z uwielbianą przeze mnie kaszą pęczak. Jedzenie to jednak najlepszy sposób spędzania wolnego czasu.

Żeby rozgrzać się na dobre, z reszty wina (i niewykorzystanego imbiru czy jabłka) możecie zrobić pysznego grzańca. Szkoda, żeby się zmarnowało:)

Robiąc dania z kurczakiem zwykle wybieram mięso z udek, nie piersi. W szczególności, gdy wymaga nieco dłuższej obróbki termicznej, jak w przypadku duszenia. Piersi szybko wysychają, a udka pozostaną soczyste znacznie dłużej.   

Kurczak w czerwonym winie (2 porcje)

- 2 ćwiartki kurczaka
- 1 marchewka
- pół czerwonej papryki
- 1 czerwona cebula
- pół jabłka
- 2 ząbki czosnku
- pół papryczki chilli
- kawałek świeżego imbiru o grubości 1 cm
- 1 łyżka miodu
- 2 łyżki octu balsamicznego
- 300 ml słodkiego czerwonego wina
- 1 gałązka świeżego rozmarynu
- garść liści szałwii
- 1 liść laurowy
- pół łyżeczki cynamonu
- 1 łyżka sosu sojowego
- 1 łyżka masła
- sól, pieprz

  1. Obierz kurczaka ze skóry, pozbądź się kości okrajając mięso wokół nich. Mięso pokrój na małe kawałki, posól, popieprz i odstaw na bok w misce.
  2. Imbir i czosnek obierz ze skórki i poszatkuj. Poszatkuj również papryczkę chilli.
  3. Warzywa pokrój. Cebulę na pół, a następnie na grube plastry, paprykę i jabłko na małe kawałki (usuwając wcześniej gniazda nasienne), a marchewkę w plastry. Odstaw na później.
  4.  W średniej wielkości garnku rozgrzej masło. Podgrzewaj je na małym ogniu. Gdy zacznie delikatnie skwierczeć, wrzuć do garnka czosnek, imbir i chilli. Podsmażaj kilka minut na małym ogniu, a następnie dodaj cebulę. Podsmaż chwilę i do garnka dorzuć mięso. 
  5. Smaż mięso, co jakiś czas mieszając, aż nabierze białego koloru z dwóch stron. Dodaj wtedy ocet balsamiczny, miód, cynamon, liście szałwii i rozmarynu i marchewkę. Całość pomieszaj i zalej winem. 
  6. Gotuj na średnim ogniu przez ok. 15 minut. Po upływie tego czasu dodaj jabłko i paprykę. Gotuj jeszcze 5 minut. Dopraw sosem sojowym, solą i pieprzem. 
  7. Podawaj z kaszą pęczak lub kus kusem

Śliwka

poniedziałek, 14 stycznia 2013

Zupa słodko-kwaśna z krewetkami
































Jedzenie fascynowało mnie od dziecka. Uwielbiałam godzinami przeglądać książki kulinarne, szczególnie te zagraniczne, które przedstawiały nieznane moim kubkom smakowym dania. Marzyłam o tym, by kiedyś nauczyć się tak gotować.
Już w szkole podstawowej miałam na swoim koncie pierwsze samodzielne przygotowane dania, ale z gotowaniem rozkręciłam się bardziej w liceum. Z perspektywy czasu mogę stwierdzić, że miałam dobre pomysły i już wtedy z chęcią eksperymentowałam. Większość potraw chciałam robić sama, bez przepisu, co oczywiście nie zawsze mogło kończyć się sukcesem. Pamiętam np. moje pierwsze ravioli z botwinką. Farsz z młodych buraczków wyszedł smaczny, ale ciasto było twarde i gumowate, co z pokorą odnotowałam i więcej się to nie zdarzyło. 
Szczerze przyznaję się także do tego, że będąc zbuntowaną nastolatką uwielbiałam w kółko przyrządzać to samo danie, na które teraz, nawet w ramach kompromisu już bym się nie zgodziła. 
Moją słabością był gotowy sos słodko-kwaśny ze słoika, który podgrzewałam dodatkowo z kawałkmi kurczaka i makaronem. Na chwilę obecną tego typu półprodukty nie mają miejsca w mojej kuchni, ale zamiłowanie do ostro-słodko-kwaśnych smaków zostało do dziś.
Wczoraj w trakcie zakupów, pomyliłam alejki i niechcący zawitałam w dziale, który raczej nie odwiedzam. Z lekko szyderczym uśmiechem, ale też niezrozumiała tęsknotą spojrzałam na słoiki z pomarańczowym sosem. Opuszczając sklepową uliczkę, obiecałam sobie zrobić taki sos w domu. Przygotowywałam go w domu na kilka sposób, a jeden przepis nawet prezentowałam na blogu (tu). W dzisiejszej odsłonie nowością jest jednak forma podania dania, ponieważ zdecydowałam się na zupę z dodatkiem krewetek. Mając wcześniej ugotowany bulion robi się ją naprawdę szybko, wystarczy 20-30 minut.
Ostro-kwaśna zupa z krewetkami cudownie mnie rozgrzała i "przyprawiła" o dobry humor :)

Zupa słodko-kwaśna z krewekami
  • 250 g krewetek (świeżych lub rozmrożonych)
  • 4 plastry ananasa
  • kilka łyżek odsączonej z zalewy kukurydzy
  • biała część pora
  • marchewka
  • 1/2 papryki
  • mała cebula
  • 1/3 papryczki chilli (lub mniej)
  • ząbek czosnku
  • 3 cm korzenia imbiru
  • 600 ml bulionu warzywnego lub z kurczaka
  • 300 ml passaty pomidorowej
  • 50 ml soku z ananasa lub pomarańczy
  • łyżka sosu sojowego
  • łyżka sosu rybnego (można pominąć)
  • łyżka octu ryżowego
  • łyżka czerwonej pasty curry (pasta kupna lub domowa)
  • łyżka soku z cytryny
  • sól (dodatek sosu sojowego i sosu rybnego może wystarczyć)
  • łyżka oliwy
  • łyżka oleju sezamowego
  • kiełki rzodkiewki
  • makaron ryżowy
  1. Jeśli krewetki wcześniej był mrożone, należy je rozmrozić.
  2. Siekamy drobno czosnek, imbir i chilli. W woku rozgrzewamy oliwę oraz olej. Wrzucamy składniki oraz krewetki i smażymy przez minutę. Krewetki wyjmujemy i przekładamy do miseczki. 
  3. Do składników w woku dorzucamy pokrojoną w kostkę cebulę oraz w pół-plastry pora. Smażmy minutę i dorzucamy pokrojoną w kostkę marchewkę i paprykę.
  4. Po kolejnej minucie dodajemy pastę curry, sos sojowy, sos rybny oraz ocet ryżowy. Potrząsamy wokiem i całość chwilę smażymy.
  5. Dorzucamy do woka pokrojony drobno ananas. Składniki zalewamy passatą pomidorową, sokiem z ananasa oraz bulionem. Zmniejszamy ogień i gotujemy zupę przez ok. 10 minut.
  6. Po koniec gotowania wrzucamy wcześniej podsmażone krewetki oraz kukurydzę. Zupę smakujemy i przyprawiamy ewentualnie solą do smaku oraz sokiem z cytryny. Zupę gotujemy jeszcze 3 minuty.
  7. Słodko-kwaśną zupę podajemy z makaronem ryżowym, kiełkami rzodkiewki i z krewetkami.
Tosia

niedziela, 13 stycznia 2013

Włoski tydzień #7: Panini Caprese


































Przez cały tydzień próbowałyśmy udowodnić jak różnorodna potrafi być kuchnia włoska, co zaskakująco niewiele ma wspólnego z tradycyjnym włoskim śniadaniem. Włosi bowiem, przynajmniej w moim mniemaniu,  nie podchodzą kreatywnie do pierwszego posiłku dnia. 

Tradycyjnie, prawdziwy Włoch rozpocznie dzień śniadaniem (colazione) na słodko, przegryzając rogalika, biscotti lub ciastko, popijając je najlepszą włoską kawą z dodatkiem mleka. Postanowiłam więc, zamiast przygotowywać domowe śniadaniowe słodkości, podeprzeć się innym włoskim przepisem, który z definicji raczej nie pasuje do włoskich zwyczajów śniadaniowych, ale u nas sprawdzi się jak ulał. Mówię tu o pysznych ciepłych kanapkach Panini. 

Mam wrażenie, że na dobre zaprzyjaźniły się z polską gastronomią, bo widzę je w menu naprawdę wielu miejsc. Nic dziwnego. Są pyszne, różnorodne i niezwykle szybkie do przygotowania. Uwielbiam je, więc nie mam nic przeciwko:)

Panini tradycyjnie przygotowujemy z ciabatty, napełniamy ulubionymi składnikami i tostujemy nadając im charakterystycznych, przypieczonych pasków. Jeśli nie macie specjalnego tostera, możecie spokojnie wyczarować takie cuda na patelni grillowej. 

Żeby już na całość podkreślić włoski klimat moich Panini, jako dodatek wybrałam składniki jednej z najpopularniejszych włoskich sałatek- Caprese. Oprócz tradycyjnego połączenia mozzarelli z pomidorami, zamiast świeżych liści bazylii (które po obróbce termicznej tracą smak) ciabattę posmarowałam bazyliowym pesto. 

A na koniec "Włoskiego tygodnia", w ramach podsumowania, rzucę w eter pytanie: jaki jest sekret figury Włoszek? Słodkie śniadania, makarony, panini, pizza... a widzieliście kiedyś otyłą Włoszkę?:)

Panini Caprese (2 porcje)
- 1 długa ciabatta (lub 2 małe ciabatty-bułki)
- 1 kulka mozzarelli
- 1 pomidor
- pesto (gotowe lub z tego przepisu)

  1. Ciabattę przekrój na pół. Każdą połówkę rozkrój wzdłuż. 
  2. Posmaruj połówki od wewnętrznej strony masłem i pesto. Ułóż na dolnej części ok. 3 plastry mozzarelli i 3 plastry pomidora. Zamknij górną częścią bułki.
  3. Patelnię grillową (jeśli nie masz tostera) wysmaruj oliwą. Rozgrzej, ułóż bułkę. Najlepiej ją czymś obciążyć z góry (lub po prostu mocno przyciskać łopatką). Ja użyłam kamienia do ostrzenia noża. 
  4. Smaż kilka minut, aż na dolnej części zrobią się charakterystyczne przysmażone paski, odwróć bułkę i powtórz tę samą czynność z drugiej strony. 
  5. Przekrój, aby stworzyć dwa trójkąty. Smacznego
Śliwka

sobota, 12 stycznia 2013

Włoski tydzień #6: Tiramisu
































Biszkopty nasączone w mocno zaparzonej kawie, migdałowy likier Amaretto, kremowa masa z sera mascarpone, całość oprószona kakao. Tego kuszącego deseru chyba nikomu nie trzeba przedstawiać. 
Trafiła mi się słodka sobota w trakcie włoskiego tygodnia. W głowie pojawiło się kilka pomysłów na desery inspirowane słoneczną Italią. Szybko jednak zrozumiałam, że w tym przypadku nie ma co kombinować. Nie ma bowiem bardziej adekwatnego deseru na tę okazję. Wybór padł na Tiramisu!

Należę do mniejszości, bo nie jestem wielką fanką tego deseru, na pewno wcześniej nie byłam. Co ciekawe, raczej mało jest takich osób. Akurat tak się złożyło, że Śliwka również za nim nie przepada. Jakiś czas temu zakodowałam sobie, że go nie lubię i grymasiłam na jego widok. Na świecie istnieje tak wiele fantastycznych deserów, drugie tyle można jeszcze odkryć, że musiałam sobie wybrać kilka takich, do których czuję niechęć. 

Przez to nie miałam w ustach tiramisu już od dawna. Dlatego właśnie dziś postanowiłam dać mu kolejną szansę. Wkońcu nie pojawi się już lepsza okazja od włoskiej słodkiej soboty :)
Wszystko zaplanowałam sobie idealnie. Wstanę w sobotę rano, będę wyspana, rześka i pełna energii. W pełnym relaksie upiekę rumiane biszkopty Ladyfingers. Następnie zjem śniadanie, nasączę biszkopty w kawie(resztę zaparzonej porcji wypiję) i przełożę je kremem z serka mascarpone. 
Rzeczywiście tak zrobiłam, ale w zupełnie innych warunkach. 

W nocy zjawili się u mnie niezapowiedziani goście, potrzebowali noclegu. Dostali wszystko czego potrzebowali, mimo późnej godziny. Niestety nie spodobało się to mojemu drażliwemu sąsiadowi, który postanowił w ramach kary urządzić nam o świcie musztrę wydzwaniając domofonem. Trudno w takiej sytuacji zacząć w pełnym relaksie sobotni poranek. Gdy w końcu weszłam do kuchni, miał miejsce nieszczęśliwy wypadek ze zmywarką, który jeszcze mniej korzystniej wpłynął na stan mojego weekendowego odprężenia i opóźnił czas pieczenia. W końcu jednak mogłam w spokoju zabrać się za biszkopty, szkoda tylko, że popsuła mi się w tym czasie szpryca, przez co moje ladyfingers wyszły odrobinę koślawe. Ucieszył mnie za to ich smak, bo samymi biszkoptami mogłabym już świętować słodką sobotę. Następnie według planu, w końcu zrobiłam tiramisu. Schłodzony deser fotografowałam w towarzystwie ostatnich tego dnia promyków słońca.

Wtedy też przyszedł czas na degustację. Okazało się, że jednak lubię tiramisu, a od smaku puszystego kremu i kawowych biszkoptów, moje podniebienie przenosi się do raju.
Zastanawiam się dlaczego wcześniej uważałam, że nie lubię tiramisu. Doszłam do wniosku, że kiedy jadłam go ostatnio, nie lubiłam jeszcze kawy :)
Ps. Przepisów na tiramisu, tyle ile jego miłośników. Ja zrobiłam je tak:

Tiramisu / 2-3 porcje
  • 250 g mascarpone
  • jajko
  • 150 ml mocnej kawy (u mnie mielona, świeżo zaparzona w kawiarce)
  • 80 g cukru pudru
  • 1/2 łyżeczki ekstraktu z wanilii (można pominąć)
  • 3 łyżki likieru Amaretto
  • kilkanaście podłużnych biszkoptów Ladyfingers/kocie języczki
  • kakao/kawa do posypania wierzchu
  1. Żółtko ucieramy z przesianym cukrem pudrem i ekstraktem na puszystą masę. Stopniowo dodajemy mascarpone i dalej miksujemy masę. Następnie dodajemy likier i jeszcze chwilę ucieramy.
  2. Białko ubijamy na pianę. Do masy z mascarpone dodajemy łyżkę ubitych białek i delikatnie mieszamy szpatułką. Dodajemy resztę białka i jeszcze raz ostrożnie łączymy składniki.
  3. Zaparzoną kawę wlewamy do głębokiego talerza lub miseczki. Ostrożnie zamaczamy w kawie biszkopty i układamy je płasko na dnie naczynia, w którym podamy deser. Jeśli biszkopty się łamią i robią się zbyt miękkie, można je ułożyć w pucharku, a następnie polać kawą. Dodatkowo naczynie można obłożyć na około biszkoptami, namoczonymi w kawie tylko od strony wewnętrznej (widoczne na zdjęciu).
  4. Na warstwę z biszkoptami wykładamy krem. Przykrywamy go kolejną warstwą biszkoptów namoczonych w kawie.
  5. Na biszkopty przekładamy kolejną warstwę kremu. Wierzch deseru oprószamy przesianym przez sitko kakao (lub kawą).
  6. Deser stawiamy do lodówki na minimum godzinę, a najlepiej na kilka. Podajemy schłodzone.
Biszkopty Ladyfingers/ok. 20-25 sztuk

  • 3 jajka
  • 40 g cukru
  • 40 g cukru pudru + kilka łyżek
  • 30 g mąki ziemniaczenj
  • 50 g mąki pszennej
  • 1/2 łyżeczki ekstraktu z wanilii lub 1/2 łyżeczki cukru z prawdziwą wanilią
  • łyżeczka soku z cytryny
  1. Białka ubijamy na sztywną pianę. W trakcie miksowania białek, dodajemy stopniowo cukier, tak jak podczas przygotowywania bezy. Po koniec ubijania dodajemy łyżeczkę soku z cytryny.
  2. Do ubitych białek dodajemy przesianą mąkę ziemniaczaną i jeszcze chwilę miksujemy.
  3. W osobnej misce ucieramy żółtka  z cukrem pudrem i ekstraktem waniliowym na puszystą masę.
  4. Do białek dodajemy łyżkę masy z żółtek i delikatnie mieszamy szpatułką. Następnie stopniowo mieszamy ze sobą resztę masy.
  5. Na koniec do masy jajecznej dodajemy przesianą mąkę, ostrożnie mieszamy. Przekładamy ją do szprycy.
  6. 2 blaszki wykładamy papierem do pieczenia lub matą silikonową. Wyciskamy podłużne biszkopty za pomocą szprycy, pozostawiając między nimi odległości. Przyszłe biszkopty oprószamy cukrem pudrem i zostawiamy na 5 minut. W tym czasie rozgrzewamy piekarnik do 180.
  7. Ladyfingers ponownie oprószamy cukrem pudrem i wkładamy do piekarnika (najlepiej 2 blaszki na raz). Biszkopty pieczemy przez 10-12 minut, aż lekko się zarumienią.
  8. Wyciągamy je z piekarnika i zostawiamy do ostudzenia na blaszce.
Tosia

piątek, 11 stycznia 2013

Włoski tydzień #5: Gnocchi z królikiem i szałwią


Zdaję sobie sprawę jak nietypowo zabrzmi to zdanie, ale od kilku miesięcy nie mogę przestać myśleć o gnocchi z królikiem. Od kiedy odkryłam to połączenie w jednej z warszawskich restauracji zakochałam się na dobre. Idealne, miękkie mięso z królika i tak samo rzadko spotykane okrągłe gnocchi. Do tego świeże zioła, które niczym most łączą te dwa smaki. No pycha:)

Gdy zdecydowałyśmy z Tosią zorganizować na blogu "Włoski tydzień", uznałam, że to najlepsza okazja, żeby wreszcie zrealizować moje odkładane na później plany. Ruszyłam więc w miasto na poszukiwanie królika. Przejechałam wszystkie supermarkety w Trójmieście. Sarna, jeleń, perliczka, zając, a królika ani śladu. Zdążyłam się przyzwyczaić, że zawsze gdy czegoś szukam, akurat znika z półek (i oczywiście pojawia się na nich dzień później, gdy już tego nie potrzebuję). Ponieważ ślubowałam sobie od nowego roku zachowanie spokoju, zanuciłam tylko pod nosem "kiedyś cię znajdę..." i zaczaiłam się na niego parę dni później. Udało się:)

Królik sprzedawany jest w całych tuszkach, co może rodzić problemy z podzieleniem go na porcję. Z pewnością pomoże Wam ten filmik, którym i ja się podparłam. I prawdę mówiąc nie zgłębiłam tematu jedzenia królików przez rodowitych włochów, ale z pewnością zadowolili by się takim pysznym dodatkiem do ich rodzimego gnocchi. 

Gnocchi z królikiem i szałwią (4 porcje)
- 1 tuszka królika (moja miała 1,4 kg)
- 1 główka czosnku
- 1 cebula
- 750 ml białego wina
- 1 por (zielona część)
- 1 marchewka
- 1 pietruszka
- 1 jabłko
- garść zielonej pietruszki
- 1 łyżeczka ziaren pieprzu
- 2 liście laurowe

Gnocchi
- 5 średnich ziemniaków
-  1 kubek* mąki
- 2 łyżki oliwy
- odrobina startej gałki muszkatołowej
- 1 żółtko
- 1 łyżeczka soli
- pieprz

- garść liści szałwii
- 1 cebula
- pół marchewki
- 70 g masła
- świeżo starty parmezan

  1. Podziel królika na części (jak na wyżej wspomnianym filmie) i wrzuć do miski z osoloną zimną wodą na ok. pół godziny. Wyjmij i osusz na papierowym ręczniku.
  2. W dużym garnku rozgrzej na dnie oliwę z oliwek. Przekrój główkę czosnku na pół wzdłuż (nie musisz obierać skórki), cebulę pokrój na mniejsze kawałki. Wrzuć do garnka i smaż kilka minut na małym ogniu.
  3. Włóż kilka kawałków mięsa do garnka i obsmaż. Możesz zrobić to w kilku turach, jeśli twoje części mięsa nie mieszczą się na dnie na raz. Obsmażone z dwóch stron części mięsa wyjmij na talerz, aby zrobić miejsce na następne (jeśli nie smażysz wszystkich od razu). 
  4. Włóż całe mięso z powrotem, do garnka wrzuć jeszcze pokrojone: por, marchewkę, jabłko i pietruszkę. Dodaj również zieloną pietruszkę, ziarna pieprzu i liście laurowe. Całość zalej winem. Jeśli wino nie pokrywa wszystkich składników w całości dolej tyle wody, aby je zakrywała. Gotuj na małym ogniu przez ok. 45 minut.
  5. Przez ten czas przygotuj gnocchi. Ziemniaki obierz ze skórki, wrzuć do garnka, zalej wodą, dodaj sól. Gotuj aż będą bardzo miękkie, wręcz rozgotowane. Następnie odcedź i odstaw do wystygnięcia.
  6. Do ostygniętych ziemniaków dodaj oliwę, sól, pieprz i gałkę. Dopraw do smaku. Dodaj żółtko i mąkę. Zagnieć, aby uzyskać jednolite ciasto. Odstaw na bok.
  7. Po upływie czasu gotowania królik, odłóż powstały bulion na bok, a mięso wyjmij na talerz. Gdy mięso ostygnie porwij je rękami na małe kawałki i przygotuj sobie w misce do późniejszego usmażenia. Przygotuj również startą marchewkę, poszatkowaną szałwię i cebulę.
  8. Na patelni rozgrzej przewidzianą w przepisie połowę masła, dodaj posiekaną cebulę i smaz aż się zeszkli. Dodaj marchewkę, szałwię i mięso. Smaż na małym ogniu, co jakiś czas mieszając. Po kilku minutach dodaj jedną chochlę bulionu, powstały po gotowaniu królika. 
  9. W tym czasie ulep gnocchi. Z ciasta formuj małe kulki i układaj je na oprószonej mąką tacce. Zagotuj wodę w dużym garnku, posól wodę i wrzuć gnocchi na wrzątek. Gotuj przez ok. 4 minut, a następnie wyjmij za pomocą sitka. 
  10. Gdy bulion częściowo wyparuje dorzuć gnocchi na patelnię z mięsem, dodaj resztę masła i wymieszaj. 
  11. Podawaj posypane parmezanem. 


* mój kubek ma 300 ml

Śliwka

czwartek, 10 stycznia 2013

Włoski tydzień #4: Ravioli z wypływającym żółtkiem






























Gdyby podczas włoskiego tygodnia nie pojawił się chociaż raz przepis na makaron, czułabym niedosyt. Nad cudowną pastą można zachwycać się godzinami i nie da się ukryć, że to wyjątkowo włoskie danie. Wszelkiego rodzaju makarony czarują mnie od lat dziecięcych, a od jakiegoś czasu nauczyłam się je robić sama. Od kiedy jestem właścicielką maszynki do makaronu, staram się przynajmniej raz na miesiąc docenić tak fakt i przygotować domową pastę. W zwykłe, szare dni, gdy nie ma na to czasu, korzystam oczywiście z kupnych. Zawsze jednak patrzę na opakowanie w sklepie, bo najważniejsze przy wyborze makaronu z paczki jest to, aby był wykonany z pszenicy durum. Na myśl o klejącym się, rozgotowanym pseudo makaronie podawanym np. na stołówkach, przechodzą mnie dreszcze. Chociaż zdaję sobie sprawę, że istnieją na świecie większe problemy niż klejący makaron :)

Aby pasta smakowała wyśmienicie, musi zawierać wysokiej jakości składniki i być przygotowana z pasją! Tej zasady trzymam się robiąc makaron.
Ravioli z żółtkiem chodziło za mną od czasu, gdy w wakacje zobaczyłam je w australijskiej edycji (jedynej słusznej) budzącego emocje programu MasterChef. Efekt nacięcia nożem świeżo ugotowanego ravioli i widok wypływającego ze środka żółtka zrobiło na mnie zdecydowanie duże wrażenie. Wiedziałam, że prędzej, czy później będę musiała zobaczyć to na własnych oczach i oczywiście poczuć ten smak :)
Akurat w momencie, gdy przygotowywałam ravioli, odwiedziła mnie na chwilę przyjaciółka. Należy ona do osób, dla których zamiast jedzenia mogłyby istnieć tabletki. Dodatkowo nie je mięsa, więc jest jeszcze bardziej skomplikowanym konsumentem. Mimo wszystko od czasu do czasu zachwyci ją jakaś potrawa i potrafi docenić dobrą kuchnię. Na widok ravioli zaświeciły jej się oczy, ponieważ marzyła o nim już od dawna, podobnie jak ja. Ravioli z ricottą i wypływającym żółtkiem spełniło jej fantazje, bo zawiera w sobie ulubione składniki. Sprawiło mi to ogromną radość, bo uwielbiam rozpieszczać kulinarnie bliskich. I Was też zachęcam do takiej rozpusty!












































Efekt wypłynięcia żółtka:























Ravioli z wypływającym żółtkiem i ricottą
  • 50 g drobnej semoliny
  • 200 g mąki pszennej typ 500 lub 550
  • jajko
  • 2-3 żółtka
  • 2 łyżki oliwy
  • 2-3 łyżki zimnej wody
  • 3/4 łyżeczki soli
  • Farsz z ricotty:
  • 250 g ricotty
  • garść liści świeżej bazyli
  • szczypta soli
  • łyżeczka soku z cytryny
  • Dodatkowe składniki:
  • żółtka (po jednym na każdą sztukę ravioli)
  • masła
  • świeża szałwia/rozmaryn
  • parmezan
  • gałka muszkatołowa
  1. Na stolnicę przesiewamy mąkę, dodajemy semolinę i tworzymy "kopczyk". Na środku robimy wgłębienie i dodajemy sól, jajko oraz żółtka. Wlewamy oliwę, wodę. Zaczynamy mieszać składniki palcami i wyrabiać ciasto.
  2. Po kilku minutach zagniatania, ciasto osiągnie formę elastycznej kuli (jeśli się lepi, należy podsypać jeszcze mąką). Uformowaną kulę owijamy folią spożywczą i wkładamy do lodówki na minimum pół godziny (najlepiej jednak na godzinę).
  3. W tym czasie szykujemy farsz. Ricottę rozgniatamy widelcem i mieszamy z drobno posiekanymi ziołami, przyprawiamy sokiem z cytryny, solą i pieprzem do smaku.
  4. Ciasto dzielimy na 3 części. Każdą z części przepuszczamy przez maszynkę do makaronu, zaczynając od szczeliny 7mm, a kończąc na 2 mm.
  5. Rozwałkowane ciasto kładziemy na oprószonej mąką stolnicy. Bierzemy szklankę lub wykrawaczkę o średnicy 9-10 cm i wycinamy kółka z ciasta.
  6. Szykujemy w oddzielnych miseczkach żółtka jajek. Na wycięte kółko wykładamy łyżkę farszu z ricotty, tak by nie dotykało brzegów ciasta. Na środku robimy wgłębienie. Przekładamy w nie żółtko. Część z farszem przykrywamy drugim kółkiem z ciasta, doklejając dokładnie brzegi. Czynność powtarzamy wielokrotnie.
  7. W dużym garnku gotujemy osoloną wodę z łyżką oliwy. Gdy woda zacznie wrzeć, wrzucamy ulepione ravioli i gotujemy przez 3-4 minuty. W tym czasie rozpuszczamy masło z ziołami na patelni.
  8. Gotowe ravioli odsączamy z wody i przekładamy na talerz. Polewamy ziołowym masłem i podajemy ze świeżo startą gałką muszkatołową oraz z parmezanem.
Tosia

środa, 9 stycznia 2013

Włoski tydzień #3: Vitello Tonnato




























- Co dziś na obiad?
- Kaczka i tuńczyk.
- Kaczka i tuńczyk? Co to za połączenie?!

I wtedy mnie natchnęło. Nasz "Włoski tydzień" trwa w najlepsze, a ja wciąż głowiłam się co tu zaproponować, aby odejść od makaronowego stereotypu. 
Vitello tonnato to nie kaczka z tuńczykiem, ale z pozoru równie dziwne połączenie mięsno-rybne,  czyli cielęcina w kremowym sosie tuńczykowym. Tak się cieszę, że sobie o nim przypomniałam!

To typowe danie włoskie zwykle podawane jest w okresie letnim, jako antipasto, czyli jedna z tradycyjnych włoskich przystawek. Co ciekawe, podawane jest również w Argentynie, ale w okresie bożonarodzeniowym. Ja doskonale pamiętam, jak moja Mama przygotowywała je przed laty i ten wyjątkowy smak zakodował się w moich kubeczkach smakowych. 

Jeśli nie wierzycie w siłę połączenia tak abstrakcyjnych smaków, spróbujcie sami. Świetnie smakuje na kromce chleba. 

Vitello Tonnato
- 600 g mięsa cielęcego bez kości (ja użyłam myszki cielęcej)
- 1 marchewka
- 1/4 selera
- 1 pietruszka
- 1 cebula
- 5 ząbków czosnku
- 1/2 pora
- 3 goździki
- 1 gwiazdka anyżu
- kilka ziaren pieprzu
- kilka ziaren ziela angielskiego
- 3 liście laurowe
- sól

Sos:
- 150 g tuńczyka z puszki (odsączonego)
- 2 łyżki kaparów
- 2 żółtka
- 200 ml oliwy z oliwek
- sok z połowy cytryny
- 2 łyżki octu winnego
- 3 fileciki anchovies
- 1 łyżka bulionu
- pół łyżeczki cukru
- sól, pieprz


  1. Dzień (lub co najmniej kilka godzin) przed podaniem przygotuj mięso. Oczyść je z tłuszczu i błonek. 
  2. W garnku rozgrzej oliwę i obsmaż mięso z każdej strony aż lekko zbrązowieje. Zdejmij z ognia.
  3. Do garnka z mięsem wrzuć pokrojone na średniej wielkości kawałki marchewkę, pietruszkę, cebulę, por i seler. Dodaj zgniecione nożem i obrane ze skórki ząbki czosnku. Włóż do garnka również goździki, anyż, pieprz, ziele angielskie i liście laurowe. 
  4. Do garnka wlej wodę aż zakryje wszystkie składniki. Posól wodę (ok. 1 łyżką soli) i gotuj przez ok. 35 minut. 
  5. Wyjmij mięso, osusz i odstaw do ostygnięcia. Małą część bulionu (w dalszej części przepisu potrzebna będzie dosłownie jedna łyżka) odłóż, resztę wylej lub zlej do innych celów. Ostudzone mięso włóż do lodówki na noc (lub na kilka godzin).
  6. Przygotuj sos. Wrzuć do blendera wszystkie składki poza solą i pieprzem. Zmiksuj aż osiągniesz gładką, kremową masę. Dopraw solą i pieprzem.
  7. Podawaj plastry mięsa na zimno, polane sosem i obsypane kaparami. Możesz przełożyć mięso plastrami cytryny. 

Śliwka

wtorek, 8 stycznia 2013

Włoski tydzień #2: Polędwiczki z kurczaka w parmezanie na kremowej polencie
































Są pewne smaki, które trudno jest odtworzyć w warunkach domowych. Nie dlatego, że są kłopotliwe w wykonaniu. Po prostu niektóre dania smakują najlepiej w miejscu, w którym powstały. I nieważne jak będziemy się starali, nie da się tego zmienić. Myślę, że tak właśnie jest z kuchnią włoską.

Własnoręcznie przygotowana polenta cieszyła moje podniebienie i jednocześnie rozgrzewała , gdy obserwowałam dziś przez okno tańczące na niebie śnieżne płatki. Chociaż nie zmieniłabym już nic w jej smaku, jestem pewna, że polenta przygotowana przez starszą kobietę, gdzieś w Puglii we Włoszech*, powaliłaby mnie jeszcze bardziej na kolana. I właśnie tak odczuwam kuchnię włoską, że jest pełna magii, przyjazna w przygotowaniu, ale przy tym wymagająca. 
Kiedy studiowałam socjologię, miałam okazję brać udział w badaniu preferencji smakowych studentów oraz młodych par. To było dwa lata temu, ale zapamiętałam, że w odpowiedziach na pytanie dotyczące ulubionej kuchni, respondenci najczęściej wskazywali kuchnię włoską.
Nie jest to zaskakujący wynik, w końcu wiele dań tej kuchni jest na tyle charakterystyczna, że kojarzona jest nawet przez ignorantów kulinarnych. Każdy przecież jadł kiedyś pizzę, czy szybką pastę w postaci penne lub spaghetti (proszę nie mylić tutaj z rozgotowanym makaronem).
Kuchnia ta ma jednak o wiele więcej do zaoferowania. Jest niezwykle aromatyczna, pełna zachęcających kolorów, bogata w warzywa, owoce i zioła. Przy tym jest pełna kontrastów, od wyrafinowanej kuchni po zupełnie prostą. Włoskie dania mogą być niezwykle szybkie w przygotowaniu, a przy tym pełne pasji. 
Dla mnie do szczęścia wystarczy talerz cudownie skomponowanych przekąsek antipasti z wysokiej jakości składników, by poczuć się jak w słonecznej Italii (której jeszcze nigdy nie byłam :) Nie przeszkadza mi to jednak w rozumieniu filozofii kuchni włoskiej i próbach odtwarzania jej w domu. A jestem pewna, że będzie to jeszcze przyjemniejsze, gdy w końcu uda mi się wybrać w tym roku w podróż po tej malowniczej krainie.

Wracając do dzisiejszego dania. Polenta to rodzaj włoskiej "mamałygi" przygotowywanej z mąki lub kaszy kukurydzianej. Można ją podać z parmezanem i ziołami jako kremowy dodatek do dania obiadowego. Lub przełożyć do formy, a gdy ostygnie pokroić na kawałki i usmażyć/zgrillować. Wersja smażona podobno przypomina trochę frytki, o czym mam zamiar przekonać się jutro. Dziś jednak postawiłam na kremową polentę i podałam ją z polędwiczkami z kurczaka w chrupiącej panierce ze świeżo startego parmezanu. Do tego zrobiłam szybką sałatkę z lekkim dressingiem na bazie soku z czerwonej pomarańczy, soku z cytryny i oliwy. Tak naprawdę dzisiejsze przepisy można podzielić na 3 różne dania, ja jednak podałam je razem jako pyszny włoski obiad :)
A już jutro kolejny włoski przepis w zupełnie innym stylu!


Gotowanie polenty:


































Polędwiczki z kurczaka w parmezanie/1 porcja
  • 2-4 polędwiczki kurczaka
  • liść laurowy
  • 2 łyżki oliwy
  • łyżeczka soku z cytryny
  • łyżka masła
  • jajko
  • bułka tarta
  • mąka
  • świeżo tarty parmezan
  • sól
  • pieprz
  1. Polędwiczki umyć, osuszyć, usunąć błonki. Przyprawić solą, pieprzem i pokruszonym liściem laurowym z dwóch stron. Wrzucić do foliowej torebki, zalać łyżką oliwy, sokiem z cytryny i zostawić na minimum pół godziny w lodówce.
  2. Przygotować 3 głębokie talerze. Do jednego wbić jajko, na drugi wysypać mąkę, a na trzecim bułkę tartą. Do bułki tartej dodać kilka łyżek świeżo tartego parmezanu.
  3. Mięso obtaczać w mące, następnie w rozbełtanym jajku, a na końcu w bułce tartej z parmezanem.
  4. Polędwiczki smażymy na rozgrzanej patelni z oliwą. Po kilka minut na jedną stronę. Pod koniec smażenia posypujemy wierzch polędwiczek tartym parmezanem. 
  5. Gotowe polędwiczki w parmezanie odsączamy z tłuszczu za pomocą ręczników papierowych.
  6. Podajemy z kremową polentą.
Kremowa polenta z parmezanem i bazylią*
  • 250 g kaszy kukurydzianej
  • 1,3 - 1,4 litra wody
  • półtorej łyżeczki soli
  • liść laurowy
  • 60 g masła
  • 80 g parmezanu
  • liście świeżej bazylii
  1. W garnku podgrzewamy osoloną wodę z liściem laurowym. Gdy zacznie się gotować, mieszamy wodę i w tworzący się wir, wsypujemy powoli kaszę. Intensywnie mieszamy i zmniejszamy ogień.
  2. Garnek przykrywamy pokrywką i lekko ją uchylamy. Gotującą się kaszę należy mieszać starannie co kilka minut, aby uniknąć grudek. Całość gotujemy ok. 30-35 minut. W między czasie dolewając trochę wody.
  3. Gdy polenta będzie gęsta, zdejmujemy ją z ognia. Przyprawiamy solą i pieprzem do smaku. Dodajemy masło i świeżo starty parmezan. Liście bazylii tniemy nożyczkami nad garnkiem, wszystkie składniki dokładnie mieszamy.
  4. Tak przygotowana polenta jest gotowa do podania na ciepło. Można ją także przełożyć do naoliwionego naczynia i zostawić, by ostygła. Następnie pokroić na kwadraty i usmażyć/grillować.

Insalata mista 
  • mieszanka ulubionych sałat np. roszponka, rukola, radicchio, cykoria
  • kilka suszonych pomidorów
  • pomidorki kotajlowe
  • kilka kaparów
  • 1/2 marchewki
  • kawałek parmezanu
  • Dressing:
  • łyżka soku ze świeżo wyciśniętej pomarańczy
  • łyżeczka soku z cytryny
  • łyżeczka octu winnego sherry
  • łyżka oliwy z zalewy z suszonych pomidorów
  • 2 łyżki oliwy extra vergine
  • sól, pieprz
  1. Garść ulubionych sałat rwiemy na mniejsze listki i wrzucamy do miski. Dodajemy pokrojone drobno suszone pomidory, pomidorki koktajlowe oraz kapary. Na tarce o małych oczkach ścieramy marchewkę. 
  2. W miseczce łączymy sok z cytryny z sokiem z pomarańczy. Dodajemy soli i intensywnie mieszamy. Następnie wlewamy ocet winny, olej z zalewy z suszonych pomidorów oraz oliwę. Dressing przyprawiamy pieprzem do smaku i mieszamy z pozostałymi składnikami sałatki.
  3. Sałatkę posypujemy świeżo startym parmezanem.
*Bazowałam na podstawowym przepisie na polentę z książki Jamie Oliver "Włoska wyprawa Jamiego".
Tosia

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...