czwartek, 30 kwietnia 2015

Przepisy na majówkę


Jak wiadomo, prawdziwego Polaka poznacie po miłości do grillowania i "najlepszym na świecie" przepisie na jajecznicę. Przyjęło się, że weekend majowy to wielka inauguracja sezonu piknikowo-grillowego i przede wszystkim okazja do rywalizowania o tytuł mistrza rusztu. Zdajemy sobie sprawę, że próbując rywalizować z tradycyjnymi przepisami stąpamy po cienkim lodzie, jednak postanowiłyśmy stworzyć listę naszych przepisów, które świetnie się sprawdzą podczas majowych pikników (z grillem czy bez grilla). Choć to nieco na ostatnią chwilę, mamy nadzieję, że może części z was pomogą, lub staną się inspiracją.

Piknik:
Pyry z wędzonym gzikiem
Omletowe zawijańce
Arancini - jaglane krokieciki z parmezanem
Pierożki empanadas z indykiem i czekoladowym sosem mole
Pomidorowa tarta jaglana
Pieczone kotleciki z kaszy jaglanej
Wiosenne sajgonki z kaszą jaglaną i szparagami
Kaszushi
Tortilla de patatas z kozim serem i szpinakiem
Tarta brokułowa z suszonymi pomidorami
Sushi
Mini calzone
Placki z buraków z fetą
Placki z cukinii z wędzonym łososiem
Pieczone placuszki z kalafiora
Naleśnikowe roladki
Pierożki samosa z pęczakiem, batatem i mango
Lefse ziemniaczane podpłomyki
Jaglane falafele
Jajeczne placuszki z cukinią i wędzonym łososiem
Pieczone pierogi z kaszą gryczaną
Wrapsy z pełnoziarnistych naleśników z wędzonym łososiem
Skrzydełka z kurczaka z sosem orzechowym
Tartaletki z ricottą i karmelizowanym porem


Kanapki:


Botwinkowe klopsiki w chlebkach pita
Croissant z kozim serem i karmelizowanym jabłkiem
Kanapka z pieczarkowym pesto, salami, mascarpone, parmezanem i bazylią
Banh mi
Pasta jajeczna ze szparagami
Hummus z pieczonymi jabłkami
Szparagowe guacamole
Pasta z młodego groszku
Kanapki z pieczonym indykiem
Bajgle z wiosennym twarożkiem z wędzonym łososiem
Pasta jajeczna z awokado

Sałatki:


Cukiniowe tagliatelle
Sałatka z surowego kalafiora
Sałatka z kaczką i rabarbarem
Wiosenna sałatka z makaronem soba
Sałatka z botwinką, chorizo i pomarańczą
Panzanella z truskawkami, fetą i grillowanymi szparagami
Melon z fetą i miętą
Jaglane Tabbouleh
Kasza jęczmienna z wędzonym pstrągiem
Sałatka z serem halloumi
Sałatka z komosą ryżową, burakiem, granatem, pomarańczą
Coleslaw z kalafiorem
Sałatka w słoiku z komosą ryżową
Sałatka z kaszy jaglanej, marynowanej cebuli, granatu i mięty
Cytrynowy kuskus z kurczakiem 

Grill:


Chutney z rabarbaru
Burgery z indyka i miętowe pesto z groszku
Marokańskie grillowanie
Burgery z kurczaka
Sajgonki na zimno z grillowanym łososiem
Szaszłyki z indyka
Sos Romesco
Chutney agrestowy
Burgery wołowe z chorizo i mungo chutney

Orzeźwienie:


Mrożona herbata z syropem truskawkowym
Arbuzada z imbirem
Granita gin&tonic
Biała Sangria
Mrożona kawa bananowa
Ice tea o smaku nektarynki
Owsiane mango lassi
Jaglany koktajl wiśniowo-bananowy
Arbuzowa granita z szampanem
Smoothie na zielonej herbacie

Na słodko:


Ciasto jaglane z białą czekoladą i rabarbarem
Truskawkowe ciasto z kaszą manną
Pomarańczowa brioszka
Ciasto kokosowe z owocami
Szaszłyki z pączków i owoców
Pleśniak z rabarbarem
Sernik z truskawkami na czekoladowym spodzie
Małe tarty z rabarbarem
Czekoladowe jagodzinaki
Drożdżówki z serem
Batoniki musli z truskawkami
Biscotti
Sernik na zimno w słoiczku
Czekoladowe magdalenki z borówkami i bazylią
Ciasto śliwkowe
Tarta tatin z jabłkami w różanym karmelu
Szarlotka z gruszkami i kremem z wanilią
Norweskie bułeczki z cynamonem
Owsiane ciasteczka z czekoladą i bananem
Szarlotka z jabłkami w calvadosie 
Brittle z orzechami
Tarta jabłkowo-gruszkowa po kruszonką
Pełnoziarniste muffiny z musli i bananami

Życzymy miłej zabawy!

Tosia & Śliwka

środa, 29 kwietnia 2015

Słoneczna Toskania

Buongiorno! Dopiero wracam do rzeczywistości po kilkudniowych (w pełni zasłużonych!) wakacjach w słonecznej Italii. Obserwatorzy na moim Instagramie (@tochabrocha) pewnie już widzieli kilka zdjęć, ale mam nadzieję, że chętnie wybierzecie się ze mną w małą podróż po Toskanii. Zapakujcie w plecaki suchy prowiant i dobre humory - ruszamy na wycieczkę :)

Początkowo planowaliśmy wybrać się do Porto, a przy okazji odwiedzić Lizbonę. Znaleźliśmy przez przypadek dosyć tanie bilety lotnicze do Pizy i spontanicznie podjęliśmy decyzję, że wybieramy się do Toskanii. Na miejscu wypożyczyliśmy samochód, aby móc się swobodnie przemieszczać po malowniczej krainie.

Ustaliliśmy, że każdej nocy (było ich niestety tylko 4) będziemy spali w innym miejscu, a rezerwacją hoteli zajmowaliśmy się z samego rana, gdy mieliśmy jeszcze dostęp do wifi. Kulinarnie starałam się nie mieć ogromnych oczekiwań, chciałam spróbować typowej włoskiej kuchni, poznać trochę regionalnych smaków i skosztować domowej kuchni. Dlatego wybierając restauracje nie szukałam recenzji w Internecie, bo trudno ufać anonimom, którzy mogą mieć fatalny gust.

Wybierałam knajpki sprawdzając menu i szukając wzrokiem lokalesów. Często kierowałam się zasadą - im mniej turystów, tym lepiej, a jedzenie bardziej autentyczne. Trochę ryzykowałam, ale dzięki temu nie było nudno, kilka dań pozostawiło na moim podniebieniu smak rozczarowania, inne powaliły z nóg :)

Wzrokowcy powinni poniżej zadowolić się podróżą w formie zdjęć, a zainteresowanych Toskanią odsyłam do lektury. Przy każdym miejscu, które odwiedziliśmy zostawiłam kilka słów od siebie. Wyszły z tego prawdziwe pamiętniki z wakacji!


Piza:

Piza nas nie zaskoczyła, spodziewaliśmy się, że to typowo turystyczne miasto. Krzywa wieża robi wrażenie, a obserwowanie ludzi, którzy śmiesznie pozują do zdjęć to obowiązkowy przystanek. Oczywiście my też nie mogliśmy sobie odmówić tej klasycznej atrakcji :) Chociaż wieża prezentowała się zdecydowanie przyjemniej wieczorem, gdy na placu wokoło nie było żywej duszy.

Po przylocie wybraliśmy się na miasto z burczącymi brzuchami ok. godziny 23, uliczki były zupełnie puste, wszystkie knajpy pozamykane na cztery spusty, nawet w restauracji "pod złotymi łukami" można było jedynie pocałować klamkę, więc nie mogliśmy zacząć włoskiej przygody od "makzbrodnii". Dopiero kierując się w stronę rzeki można było spotkać imprezowiczów i obadać kilka otwartych lokali.

Następnego dnia oswajałam się z włoskim klimatem, a nogi prowadziły mnie szczególnie w kierunku małych ulicznych warzywników, gelaterii, w których jedliśmy niesamowite lody i knajpek, z których unosiły się cudowne aromaty. Zmęczeni turystami udało nam się schować w ogrodzie botanicznym, w którym przyjemnie się chodziło podziwiając zioła i odkrywając nowe gatunki kaktusów. Następnie zrobiliśmy w parku mały piknik, kupiliśmy na wynos kawałek focacci, calzone i fantastyczne marynowane oliwki. Następnie uciekliśmy nad morze :)

Tiramisu czy czekolada?
W drodze na targ
Krzywo to widzę
Tajemniczy ogród
Między bambusami
Kaktusiarnia
Żółwie Ninja!
Viareggio:

Myśląc o wakacjach wciąż zadajecie sobie pytanie "W góry czy nad morze?" - Viareggio będzie cudownym kompromisem. Spacerując brzegiem morza Tyrreńskiego można obserwować pasmo gór Alp Apuańskich i rozkoszować się niespotykanym widokiem. Po drodze spotkaliśmy okolicznych miłośników owoców morza, wyciągających z wody świeże mule. Na miejscu zjecie talerz frutti di mare za 7 euro.

W Viareggio starsi panowie wyruszają na ryby w eleganckich strojach, a młodzieńcy z delikatnym wąsem spacerują po nadmorskiej promenadzie trzymając z jednej strony swoje kaski od skuterów, a z drugiej strony obejmując swoje pierwsze dziewczyny.


Na wakacje w góry czy nad morze?
Świeżo złowione mule
Lucca:

Drugiego dnia postanowiliśmy spać w rodzinnym miasteczku Pucciniego, zwanym Lucca. Spacerując wąskimi uliczkami można się zakochać w prawdziwie toskańskim klimacie. W Lucca widać, że życie toczy się sprawami codziennymi, na placach panowie godzinami dyskutują na poważne tematy, w okiennicach wisi kolorowe pranie, a z balkonów poszczekują radośnie psy. Takich scen zabrakło trochę w Pizie, tak jakby wszystko kręciło się tam tylko z myślą o turystach. Wieczorem wszyscy siedzą w knajpkach i piją Spritza głośno się przekrzykując.

Poranek powitaliśmy w magicznej 300-letniej kamienicy, do której dostaliśmy się przechodząc przez mostek między budynkami, mieliśmy pokój z widokiem na mikroskopijny dziedziniec. Na śniadanie zaserwowano nam brioche (tak naprawdę to po prostu croissanty), do wyboru prosciutto crudo, ricotta, pomidory, crema di nocciole (krem z orzechów laskowych) i arancia marmellata (marmolada pomarańczowa). Najedzeni i zadowoleni wybraliśmy się na najlepsze lody, jakie jedliśmy w ciągu całej wyprawy (pistacja + panna cotta) i wyruszyliśmy w stronę Florencji.

Buongiorno!
Mury obronne
Wasze zdrowie!
Florencja:

W drodze do Florencji zatrzymaliśmy się spontanicznie w jakimś małym miasteczku. Trafiliśmy do lokalnej knajpki akurat w środku siesty. W tym czasie nie obowiązywała karta menu ze stałymi cenami, dostaliśmy jedynie ręcznie pisane karteczki z nazwami potraw, które możemy zjeść. Po prawie 40 minutach otrzymaliśmy torttelini z mięsnym sosem ragu, penne w sosie grzybowym z parmezanem, pieczony i marynowany w rozmarynie rostbef, klasyczną insalatę mistę (sałatkę) i toskański chleb. Wszystkie dania były smaczne, czuć było, że są przygotowywane po domowemu. A w restauracji wszyscy goście się znali, jakby byli rodziną i przyszli na obiad do babci. Jedynym smutkiem był dla mnie chleb, który w Toskanii wypieka się bez soli, bez skropienia go oliwą trudno go zjeść, nie ma w sobie smaku.
 
Mijając kilkadziesiąt rond i drogi bez pasów dotarliśmy do celu. Przedmieścia Florencji nie są tak urocze jak małe i nikomu nieznane toskańskie miasteczka. Zanim trafiliśmy do centrum byłam trochę rozczarowana okolicą. Stare miasto robi już znacznie lepsze wrażenie, ale w słoneczny dzień jest wyjątkowo męczące przez wchodzących pod nogi turystów. Trudno na nich narzekać, sama byłam turystką :)

Tutaj miałam okazję zjeść niesamowite Tiramisu, które zwaliło mnie z nóg, a Paweł rozkoszował się smakiem podobno najlepszego espresso jakie pił. Po słynnej kruchej rurce Cannoli na chwilę zapadłam w śpiączkę cukrową, chyba to był mój pierwszy i ostatni raz z tym deserem, ale cieszę się, że spróbowałam.

Odejmując przerwy, po mieście chodziliśmy przez 6 godzin, pod koniec dnia już nie czułam nóg, więc zrobiliśmy mały postój na panini z salami, czosnkowym bakłażanem i mozzarellą.

Następnego dnia, od przebudzenia zacierałam rączki, aby wybrać się na lokalne targowisko. Nawiązaliśmy dłuższą rozmowę z natrętnym, lecz sympatycznym sprzedawcą, który dał nam posmakować kilka niezwykłych rarytasów. Nie jestem miłośniczką gorgonzoli, ale ta kremowa konsystencja na kawałku bagietki, zagryzana świeżym groszkiem zdobyła moje serce. Próbowaliśmy też słynnej porchetty, różnych gatunków salami oraz oczywiście prosciutto, w wersji crudo oraz cotto. Zakupiliśmy świeże karczochy z myślą o prezentach dla bliskich oraz marynowane do podjadania na miejscu.

Dolce vita! Najlepsze tiramisu jakie jadłam
Po lewej zapomniany kościół, po prawej Santa Maria del Fiore
Włoski pantoflarz
Na straganie w dzień targowy..
..takie słyszy się rozmowy!
Modnisia na targu

Cannoli - po zjedzeniu jednej rurki zapadłam w śpiączkę cukrową
Kraina wina - Chianti

Ostatni dzień spędziliśmy podróżując po krainie płynącej winem i oliwą. Podróż samochodem po malowniczym regionie to czysta przyjemność. Zatrzymywaliśmy się często, bo co chwilę znajdywałam nowe miejsce prezentujące się jak pocztówka z wakacji, które koniecznie musiałam sfotografować. Zielone wzgórza porośnięte winoroślą, oliwkowe gaje i urocze stare ville pieściły oczy.

Zatrzymaliśmy się w villi Vignamaggio z niesamowitym widokiem, gdzie wymarzyłam sobie wypicie chociaż lampki wina, niestety natrafiliśmy na sporą wycieczkę, która zajęła całą restaurację. Udało nam się zaprzyjaźnić z kelnerem, który zorganizował nam stolnik na pustym tarasie i przygotował antipasti. Popijaliśmy je winem wyprodukowanym przez właściciela Villi oraz ich własną domową oliwą, która była niezwykle delikatna i przyjemnie łaskotała podniebienie. Zachwycił mnie również toskański ser Pecorino z owczego mleka. Do pełni szczęścia na talerzu brakowało mi już tylko marynowanych karczochów. Jak się później okazało, w villi podobno urodziła się Mona Lisa :)

W oliwkowym gaju
Ruiny w pustym miasteczku
Będzie wino!
Widok z villi Vignamaggio,
 w której urodziła się Mona Lisa


Siesta
Antipasti z widokiem na krainę Chianti
Colle di Val d'Elsa:

Zmęczeni turystycznymi szlakami, postanowiliśmy spędzić ostatnią noc w sennym miasteczku. Znów zachwyciły mnie tajemnicze uliczki i mury, które sporo widziały. Właścicielka pensjonatu poleciła nam miejscową knajpkę, w której zjedliśmy ostatnią kolację w otoczeniu lokalesów, pizzę Capriciosę oraz kremowe risotto z orzechami włoskimi i musem paprykowym, oczywiście popijając winem domu. Rano wróciliśmy do Pizy na lotnisko i pożegnaliśmy się z ziemią włoską.

Śpiące miasteczko
Pizza w otoczeniu lokalesów smakuje inaczej :)

Polecam wszystkim wyprawę do Toskanii, bardzo żałuję, że byłam tam tak krótko. Mam nadzieję, że kiedyś wrócę!

Tosia

wtorek, 28 kwietnia 2015

Wtorek z kaszą #48: Ciasto jaglane z białą czekoladą i rabarbarem


Pewnie słyszeliście kiedyś z ust niejednej babci powiedzonko "Jak kocha to wróci". Babcie często mają rację, a szczególnie przekazując mądrości w formie aforyzmów i oczywiście w temacie ubierania się adekwatnie do pogody. A rabarbar chyba faktycznie kochał, bo powrócił, jędrny i rumiany, świetny z niego chłopak :)

Z rabarbarem romansuję dopiero od kilku lat. Jako dziecko czasem zjadałam go w formie drożdżówki z kruszonką lub wypijałam w zbyt kwaśnym wtedy dla mnie kompocie, zrobionym przez ciotkę hodującą go w ogrodzie. Wciąż zdumiewa mnie tym, że jest warzywem, co sezon poznajemy się na nowo, a powitałam go niezwykle słodko!

Inspiracją dzisiejszego przepisu było jaglane brownie, które piekłam już w dwóch wersjach: klasycznej i z batatem. Tym razem zamiast gorzkiej czekolady, do masy na ciasto przemyciłam białą czekoladę, w ten sposób wyszło coś w rodzaju jaglanego blondies.
W cieście nie ma grama mąki, zamiast cukru pojawiła się wcześniej wspomniana biała czekolada. Wierzch ozdobiły paseczki rabarbaru, posypane cukrem trzcinowym.

Po wyjęciu z piekarnika miałam obawy czy ciasto nie będzie za mało słodkie, ale się pomyliłam, dodatkowo posypane z wierzchu cukrem pudrem smakowało idealnie :) A do tego nie było suche, jak niektóre sezonowe ciasta z owocami. Myślę, że takie ciacho można śmiało zapakować w pudełko i zabrać na majówkowy piknik. Pod warunkiem, że będzie pogoda! Ciekawe co na to babcia?


Ciasto jaglane z białą czekoladą i rabarbarem/ (średnica 16 cm)

  • 2 szklanki suchej kaszy jaglanej
  • 4 szklanki mleka lub wody (u mnie pół na pół)
  • 50 g masła
  • 100 g białej czekolady
  • 2 jajka
  • szczypta soli
  • 3-4 łodygi rabarbaru
  • 3 łyżki cukru trzcinowego
  • cukier puder
  1. Kaszę zalewamy mlekiem lub wodą, dodajemy białą czekoladę, masło i sól. Gotujemy na małym ogniu przez ok. 15 minut, aż kasza wchłonie płyn. Studzimy.
  2. Ostudzoną kaszę mieszamy z jajkami (można sobie pomóc przy pomocy miksera).
  3. Formę wykładamy pergaminem, boki smarujemy masłem.
  4. Wykładamy do formy ciasto, wierzch wyrównujemy łyżką.
  5. Rabarbar delikatnie obieramy i kroimy w paseczki, obtaczamy w cukrze trzcinowym i dekorujemy wierzch przyszłego ciasta.
  6. Wkładamy formę do rozgrzanego piekarnika i pieczemy ciasto przez 30 minut w 180 stopniach.
  7. Po tym czasie wbijamy patyczek, jeśli będzie suchy - ciasto jest poprawnie upieczone. Wyciągamy je z formy i studzimy. Podajemy posypane cukrem pudrem.
 Tosia

niedziela, 26 kwietnia 2015

Śniadanie do łóżka #181: Croissant z kozim serem i karmelizowanym jabłkiem


Gdy jest się w ciąży weekendy zaczynają wyglądać inaczej niż dotychczas. Twoi znajomi z pracy radośnie krzyczą, że nadszedł piątek, a ty ze smutkiem uświadamiasz sobie, że nie otworzysz schłodzonej butelki wina i nie poszalejesz na parkiecie. Najprawdopodobniej po prostu pójdziesz spać, żeby znowu obudzić się prawie przed wschodem słońca.

Brzmi to jak pretensja, ale ja nie lubię narzekać. Wiem, że moja sytuacja się zmieniła, ale wolę się dostosować i wyciągnąć z niej to co najlepsze. Na przykład śniadanie.

Zawsze lubiłam celebrować pierwszy posiłek w weekendy, ale teraz, gdy budzę się tak wcześnie, mogę spokojnie przemyśleć, co będzie dla nas wszystkich najlepsze i najsmaczniejsze. Jestem więc pierwszym klientem w sklepie i kombinuję. A gdy ci sami znajomi, którzy radośnie kwiczeli z okazji zbliżającej się imprezy umierają w łóżkach do późnych godzin popołudniowych, ja popijam kawkę i objadam się croissantami.


Ostatnio sobie myślę, że najchętniej otworzyłabym w swoim mieszkaniu klub śniadaniowy. Zapraszałabym znajomych, z którymi dzielibyśmy ten najfajniejszy moment dnia. Gdybym tylko miała większy stół...

A rogale najbardziej lubię z wytrawnymi dodatkami. Tym razem stawiam na kozi ser, rukolę i karmelizowane jabłka. Gotowe w 5 minut.

Croissant z kozim serem i karmelizowanym jabłkiem (2 porcje)

- 2 croissanty
- kremowy kozi ser
- rukola

- pół jabłka
- 1 łyżeczka masła
- 1 łyżka cukru
- 40 ml wody

  1. Przygotuj jabłka. Pokrój połówkę w plasterki. Rozgrzej na patelni masło. Smaż kilka minut plasterki jabłka z dwóch stron, następnie dodaj cukier i wodę. Smaż aż woda wyparuje i całość pokryje lepki karmel,
  2. Rozkrój croissanty. Posmaruj je kozim serem i wsadź do środka rukolę. Umieść też w środku karmelizowane jabłka. 
Śliwka

niedziela, 19 kwietnia 2015

Śniadanie do łóżka #180: Kokosowa jaglanka z karmelizowaną botwinką, rzodkiewką i jajkiem w koszulce



Zaspanym czytelnikom podpowiadam, że dziś wcale nie wtorek z kaszą, a niedzielne śniadanie do łóżka. W najbliższy wtorek wypada mi dyżur z przepisem z kaszą w roli głównej, ale ponieważ jutro wybieram się na małe zasłużone wakacje, to prawdopodobnie nie miałabym jak wrzucić przepisu. Postanowiłam upiec dwie pieczenie na jednym ogniu, opracować śniadaniowy przepis z kaszą w roli głównej.

Jakoś tak się przyjęło, że jeśli zaczyna się dzień od jaglanki to tylko na słodko. Tymczasem można przygotować w ciekawy sposób także śniadaniową kaszę jaglaną na słono np. gotując ją w mleku kokosowym. Dzięki temu nabiera nowego smaku i wychodzi niezwykle aksamitna. Do kaszy dodałam piękności z warzywniaka, krótko karmelizowaną botwinkę (już się pojawia powoli na straganach!), chrupiące rzodkiewki, szczypiorek i koperek. Wisienką na torcie śniadania jest jajko w koszulce, które po delikatnym przekrojeniu, zachwyca wypływającym żółtkiem.

Myślę, że danie jest tak uniwersalne, że można je zjeść na śniadanie, obiad i kolację. A jakby się uprzeć to nawet na deser, w końcu botwinka nabiera słodyczy dzięki karmelizowaniu jej w miodzie :)


Kokosowa jaglanka z karmelizowaną botwinką, rzodkiewką i jajkiem w koszulce/ (2 porcje)

Jaglanka:
  • szklanka suchej kaszy
  • szklanka mleka kokosowego
  • szklanka wody
  • łyżeczka soli
Karmelizowana botwinka:
  • pęczek botwinki
  • łyżka posiekanej papryczki chilli (można pominąć)
  • ząbek czosnku
  • garść pestek dyni
  • garść ziaren słonecznika
  • posiekany koperek
  • posiekany szczypiorek
  • kilka rzodkiewek
  • łyżka miodu
  • łyżka octu ryżowego lub octu balsamicznego
  • łyżeczka oleju roślinnego do smażenia
  • sól, świeżo mielony pieprz 
Jajka w koszulce:
  • 0,5 l wody
  • 2 jajka
  • łyżka octu jabłkowego lub winnego
  • łyżeczka soli
  1. Kaszę wsypujemy do rondelka*, dodajemy mleko kokosowe, wodę i sól. Gotujemy na średnim ogniu, aż kasza wchłonie płyn (ok. 10-15 minut). Rondel przykrywamy pokrywką i odstawiamy.
  2. Małe buraczki obieramy i kroimy w kosteczkę (lub zostawiamy do innego dania), resztę botwinki razem z listkami drobno siekamy. Przekładamy na sito i hartujemy, czyli zalewamy wrzącą wodą, odsączamy i przelewamy zimną wodą, jeszcze raz odsączamy.
  3. W woku lub głębokiej patelni rozgrzewamy olej, wrzucamy botwinkę i podsmażamy 2 minuty.
  4. Dodajemy przeciśnięty przez praskę czosnek, posiekane chilli, pestki dyni, nasiona słonecznika, sól i pieprz. Smażymy kolejne dwie minuty.
  5. Dodajemy miód oraz ocet, karmelizujemy, aż odparujemy połowę sosu. Chwilę studzimy.
  6. Do ostudzonej botwinki dodajemy plasterki rzodkiewek, posiekany koperek i szczypiorek.
  7. Do miseczek przekładamy kaszę, dekorujemy karmelizowaną botwinką.
  8. W rondlu podgrzewamy wodę z octem i solą. Wbijamy jajka do dwóch małych miseczek.
  9. W gotującej się wodzie robimy wirek za pomocą łyżki i przelewamy w środek pierwsze jajko.
  10. Gotujemy przez 3-4 minuty, odsączamy z wody i dekorujemy jaglankę jajkiem.
  11. Podajemy na ciepło.
* Aby pozbyć się specyficznej goryczki kaszy, przed gotowaniem można ją krótko podprażyć na suchej patelni lub przełożyć na sito i zalać wrzątkiem.

Tosia

sobota, 18 kwietnia 2015

Pyry z wędzonym gzikiem


Od kilku dni zachwycam się polską publikacją, jaka powstała specjalnie z myślą o Expo, które odbędzie się w tym roku w Mediolanie. Apetyt na Polskę, bo o nim mowa, stworzony przez mega zdolnych przedstawicieli naszego kraju, których pewnie dobrze znacie, jest prawdziwą perełką wśród kulinarnych publikacji. Pokazuje kuchnię polską w nieco przełamanym, choć tradycyjnym wydaniu. Taką, którą naprawdę możemy się chwalić i konkurować z innymi prezentującymi się państwami.

Apetyt na Polskę nie tylko podrzucił mi mnóstwo inspiracji (prawie zamówiłam bryndzę podhalańską, której cena przesyłki przekroczyła dwukrotnie jej wartość, tylko po to, żeby przerobić ją na raviolo), ale też zmusił do pewnych przemyśleń. Bo ta nasza polska kuchnia leży mi na sercu od dawna, szczególnie, gdy wchodzę w dyskusję na jej temat z większością nieco mniej nią zainteresowanych znajomych.

Nienawidzę, gdy w dyskusji o polskiej kuchni pojawia się jęczenie, że to właściwie tylko schabowy (serio?), mielony i bigos. A w ogóle to ta kuchnia taka tłusta i mało interesująca, nie to co francuska i włoska. I że nie mamy z czym wyjść do ludzi, bo co im zaprezentować?

Takie podejście do sprawy zniechęca mnie do dalszej rozmowy. Bo od czego tu właściwie zacząć? Od głębokiej tradycji jedzenia dziczyzny, czy pysznych, delikatnych owczych serów? Od soczystych jabłek i owoców leśnych, czy niezwykle szerokiego wyboru nie tylko pysznych, ale i zdrowych kasz? To tak jakby rozmowę o polskich filmach (co zdarza się nawet częściej niż w przypadku jedzenia) sprowadzić do beznadziejnych komedii z Cezarym Pazurą, przekreślając tym samym cały dorobek polskiego kina fabularnego (którego, prawie na równi z jedzeniem, jestem wielką fanką).



Na początku roku odwiedziłam Podlasie, konkretnie Białowieżę i sąsiadujące z nią rejony. Byłam zachwycona nie tylko przyrodą i małymi, uroczymi cerkwiami, ale przede wszystkim jedzeniem. W każdej restauracji, którą zaliczałam po drodze, menu wypełniały typowe dla regionu smaczki, przede wszystkim mięsiwa (również mięso z żubra), zupy (zakochałam się w soljance) i wszelkie pierogi i kluchy. Próżno było szukać carpaccio, pizzy, czy bruschetty (zwanej coraz kreatywniej przez kelnerów bruszet, lub bruścietą). I choć moja wizyta przypadła na początek ciąży, gdy mój żołądek skurczył się niemiłosiernie, to jak wróbelek dziobałam te pyszne, lokalne przysmaki. Nie mogłam uwierzyć, że gdzieś w Polsce lokalne smaki są aż tak kultywowane!

Jestem przekonana, że tradycyjnej polskiej kuchni brakuje tylko jednego- dobrego PRu (podobną sytuację mamy z polskim kinem, choć to ostatnio zaczyna się zmieniać). Nie oszukujmy się, nasza burzliwa historia zrobiła swoje i zanim w dostępności i różnorodności produktów zaczęliśmy zbliżać się do innych, bogatszych krajów europejskich, nabraliśmy wobec nich sporych kompleksów. I przez te nasze kompleksy łapiemy się wszystkiego co nowe, inne i zagraniczne a zapominamy o tym, co nasz kraj ma nam do zaoferowania. Zupełnie niesłusznie. Podnieśmy głowy wysoko i z dumą nośmy tradycję naszej polskiej kuchni.

Zostając w temacie, wiecie, że Ministerstwo Rolnictwa prowadzi stronę z listą produktów tradycyjnych? To naprawdę fajna kopalnia wiedzy, którą polecam w wolnym czasie.

Czytając Apetyt na Polskę przypomniało mi się o dawno nie goszczących w mojej kuchni pyrach z gzikiem, czyli wielkopolskim duecie ziemniaków i twarożku. Gdy powoli zaczyna się sezon na młode ziemniaki, nie trzeba mi nic więcej. Ich słodycz i konsystencja wpadają prosto w serce. Dlatego, jako ewentualny dodatek cenię sobie proste smaki- zsiadłe mleko, jogurt grecki, czy gzik. Tym razem potraktowany nieco inaczej, bo na polskim wędzonym twarogu.

Pyry z wędzonym gzikiem (4 porcje)

-ok. 1 kg młodych ziemniaków

Gzik:
- 250 g wędzonego twarogu
- 80 g jogurtu naturalnego
- pół pęczka rzodkiewek
- pół pęczka szczypiorku
- łyżeczka cukru
- sól, pieprz

  1. Ziemniaki umyj i wrzuć do garnka. W przypadku młodych nie ma konieczności obierania ich ze skórki. 
  2. Zalej ziemniaki wodą, posól ok. 1 łyżką soli i zagotuj. 
  3. Gotuj aż zmiękną. Postęp sprawdzaj wbijając w nie widelec. 
  4. Przygotuj gzik. Wędzony twaróg zmiksuj blenderem razem z jogurtem, aby powstała kremowa masa. 
  5. Poszatkuj rzodkiewki i szczypiorek. Dodaj do twarogu i wymieszaj. 
  6. Dopraw cukrem i pieprzem (sól nie powinna być potrzebna, jeśli wędzony twaróg jest dość słony). 
  7. Gorące ziemniaki rozgnieć, posól w środku i podawaj z gzikiem. 
Śliwka

czwartek, 16 kwietnia 2015

Kukbuk Wnętrza i Podróże


Kilka stron na papierze, wielka rzecz dla mnie. Miło mi ogłosić, że w najnowszym wydaniu specjalnym Kukbuka "Podróże i Wnętrza" znajdziecie moje zdjęcia i przepisy w dwóch sesjach. Małą niespodziankę znajdziecie także w spisie treści. Pierwsza sceneria to blaszany dach pewnej sopockiej kamienicy (za udostępnienie tarasu dziękuję rodzinie K.), tłem drugiego przepisu była malownicza plaża w Orłowie. Bohaterem obu sesji, jak możecie się domyślać jest mój osobisty model - brodacz Paweł, którego na pewno kojarzycie ze zdjęć z bloga :)

Nie będę udawała, że publikacja w Kukbuku to dla mnie chleb powszedni. Po cichu marzyłam o tym od dawna, a jak często bywa z małymi marzeniami, spadają na nas zazwyczaj niespodziewanie. Cała akcja ze zdjęciami w terenie odbyła się w ciągu doby. Mam nadzieję, że materiał Wam się spodoba. Do zobaczenia w kioskach! :)

 Tosia

środa, 15 kwietnia 2015

Placuszki batatowe

Naszła mnie dziś przeogromna ochota na placki ziemniaczane. Takie klasyczne, lekko chrupiące, podawane obowiązkowo z kwaśną śmietaną i cukrem. Co prawda znam osoby, które placuchy wcinają z ketchupem na kromce chleba, ale u mnie jedynie w wytrawnych kombinacjach, w grę wchodzą dodatki np. w postaci wędzonego łososia.

Ziemniaki prawie zawsze można u mnie znaleźć w koszyczku, w pobliżu cebuli. Jak na złość, w momencie, w którym wymarzyłam sobie placki, akurat ich tam nie zastałam. Mam dziś sporo pracy przy klawiaturze, dlatego nie bardzo miałam czas na wyprawę do warzywniaka. Na szczęście znalazłam kuzyna ziemniaków - słodkiego i krągłego batata.

Czasem najlepsze rzeczy wychodzą przez przypadek, tak też było w tym wypadku. Słodkie ziemniaki znakomicie nadają się na chrupiące z brzegu placuszki, a ich smak można jeszcze podkręcić tartym imbirem. Zamiast śmietany poratował mnie gęsty krem z puszki mleka kokosowego, a całość posypałam cukrem trzcinowym.

Następnym razem zrobię je w wersji azjatyckiej, z czosnkiem, dymką, chilli i kolendrą!


Placuszki batatowe z imbirem, kremem kokosowym i cukrem trzcinowym/ (kilkanaście sztuk)
  • Ciasto:
  • batat (ok. 500 g)
  • 2-3 cm korzenia imbiru 
  • 2 jajka
  • 3 łyżki mąki ziemniaczanej
  • płaska łyżeczka soli
  • olej roślinny do smażenia
  • Dodatki:
  • krem kokosowy (gęsta część mleka kokosowego z puszki)
  • cukier trzcinowy
  1. Batata obieramy i ścieramy na tarce (u mnie na małych i dużych oczkach). Dodajemy jajka, sól, mąkę ziemniaczaną i dokładnie mieszamy.
  2. Na patelni rozgrzewamy olej, wykładamy po łyżce masy, delikatnie spłaszczamy i smażymy po ok. 2-3 minuty z każdej strony.
  3. Usmażone placuszki odsączamy z tłuszczu przy pomocy ręcznika papierowego.
  4. Otwieramy schłodzoną puszkę z mlekiem kokosowym. Wyciągamy łyżką z wierzchu gęsty krem kokosowy i podajemy z nim placuszki, posypując je dodatkowo cukrem trzcinowym.
Tosia

wtorek, 14 kwietnia 2015

Wtorek z kaszą #47: Krupnik z łososiem

zupa z łososiem

Co tu dużo mówić, jakoś w tej ciąży mi kasza nie podchodzi. Na jaglaną (wcześniej ulubioną) nie chce mi się nawet patrzeć, a pozostałe są jakieś nijakie. Z tygodnia na tydzień próbuję więc wmanewrować Tosię w kolejne odcinki serii, przekonując ją, że do ułożonych przez nią już w głowie dań świetnie pasować będzie jakaś kasza.

Myślałam, że uda mi się tak to ciągnąć, obiecując i błagając, ale tym razem była sprytniejsza. Wzięła mnie podstępem, gdy dowiedziała się, że dysponuje sporą porcją rosołu, którym leczyłam się ostatnio z przeziębienia. Gdy zaczęłam bajerować, że zrobiłabym krupnik, ale... już był z tym i z tym... i z tym też i bez sensu, wyjechała z łososiowym pomysłem. Bo gdyby tak dodać tego łososia i cytrynę i koperek, to by coś sensownego z tego wyszło.

zupa z łososiem

Wygrałaś. I miałaś rację. Bo powoli wracają mi smaki, a ten krupnik to mały krok dla ludzkości, ale wielki krok dla mnie.

Krupnik z łososiem (4 porcje)

- 1 litr bulionu warzywnego* (zostaw w bulionie również plastry marchewki i pietruszki)
- 1 pęczek koperku
- sok z 1 cytryny
- 500 g świeżego filetu z łososia
- sól, pieprz

- 150 g kaszy jęczmiennej średniej (perłowej)
- ok. 1 litr wody

- sos sojowy
- tabasco

  1. Ugotuj kaszę zgodnie ze wskazówkami na opakowaniu. Ja użyłam około 1 litra wody i odcedziłam ją na sitku po ok. 15 minutach (nie pochłonęła całej wody). Odstaw na bok.
  2. Rozgrzej piekarnik do 200 stopni.  
  3. Łososia umyj, osusz i ułóż na folii aluminiowej. Posól go i popieprz a następnie ciasno zwiń w folii. 
  4. Wsadź łososia do piekarnika i piecz ok. 15 minut. Po wyjęciu będzie jeszcze nieco surowy w środku, ale w sam raz, żeby dojść po zalaniu go gorącym bulionem. 
  5. Poszatkuj koperek i dodaj do bulionu. Dopraw cytryną, pieprzem i ewentualnie solą. 
  6. Rozgrzej porządnie bulion. 
  7. Do głębokich talerzy włóż porcję kaszy oraz porcję łososia. 
  8. Wlej bulion do talerzy. 
  9. Możesz podać z kilkoma kroplami tabasco i "chlustem" sosu sojowego. 


*Wiem, że wykorzystanie w tym wypadku bulionu drobiowego, którym akurat dysponowałam było dość dziwnym pomysłem (dlatego nie będę zapisywać tego faktu w oficjalnym przepisie), ale naprawdę się sprawdził. Warzywny jednak będzie dość delikatny.

Jak zrobić dobry bulion?
Przede wszystkim postaw na jakość warzyw i dość dużą ilość. Nie żałuj czosnku, pieprzu i ziela angielskiego. Ja dodaję również spory kawałek imbiru. Pamiętaj także, żeby posolić go na początku (ale uważać, żeby nie przesadzić), a na koniec spróbować, czy jest odpowiednio słony.

Śliwka

niedziela, 12 kwietnia 2015

Śniadanie od łóżka #179: Omletowe zawijańce


Za nami pierwsze naprawdę ciepłe dni, wszyscy oszaleli z radości! Ludzie niczym Muminki po zimie, wyszli z domów szukając promyków słońca i zielonych trawników. Konkurencja w parku była na tyle duża, że trudno było znaleźć kawałek trawy, aby otworzyć sezon na grę we frisbee. A po aktywności na świeżym powietrzu, aż przyjemnie zjeść coś naprawdę lekkiego i powoli przerzucić się na wiosenną kuchnię.

Nie jestem rannym ptaszkiem, ale z powodu podróży wstałam dziś wyjątkowo wcześnie. Usmażyłam cieniutkie omleciki, które zawijaliśmy jak naleśniki. Tak zupełnie szczerze to dodatki nie były zbytnio przemyślana kompozycją, po prostu wykorzystałam składniki, które znalazłam w lodówce. Dlatego zachęcam do tworzenia własnych połączeń smakowych, niczym kompozytor naleśników w znanej sieciowej naleśnikarni.

W omletowych zawijańcach pojawiła się np. gruszka, bazylia i ser brie, a w drugim zestawie sos musztardowo-miodowy, szynka dojrzewająca, brie, papryka, bazylia i rzodkiewka. Na pewno wspaniale komponowałby się tutaj także wędzony łosoś. A w wersji bardziej orientalnej, z omlecików można zawinąć wiosenne sajgonki.

 Omletowe zawijańce (4-5 sztuk)
  • 3 jajka
  • 3 łyżki wody
  • łyżeczka sosu sojowego*
  • sól, świeżo mielony pieprz
  • 2 łyżki posiekanego szczypiorku/koperku/bazylii
  • 2 łyżki oleju roślinnego do smażenia
Proponowane dodatki:
  • szynka dojrzewająca 
  • ser brie
  • papryka
  • rzodkiewka
  • gruszka
  • bazylia
  • sos musztardowo-miodowy (2 łyżki musztardy, 2 łyżki miodu, łyżeczka octu balsamicznego, posiekany koperek)
  1.  Jajka roztrzepujemy z zimną wodą, posiekanym szczypiorkiem, solą, pieprzem i sosem sojowym.
  2. Teflonową patelnię delikatnie skrapiamy olejem lub oliwą. Wylewamy część masy jajecznej w taki sposób, aby utworzyła cienki naleśnik. 
  3. Smażymy przez 2-3 minuty z jednej strony i delikatnie przekładamy na talerz. Omleciki można dodatkowo odsączyć z tłuszczu przy pomocy ręcznika papierowego.
  4. Środek omlecików smarujemy sosem i wykładamy wybranymi składnikami, zawijamy jak naleśnika i serwujemy na ciepło.
*Z sosu sojowego można zrezygnować lub użyć go zamiast soli.

Tosia

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...