niedziela, 31 lipca 2016

Śniadanie do łóżka #218: Pieczone jajka sadzone z cukinią, pomidorami i fetą



Spontaniczność jest w życiu potrzebna, ale zdecydowanie ważniejsze jest odnalezienie swojego rytmu i złotego środka. Oczywiście to się tyczy także kwestii jedzenia.

Od jakiegoś czasu udało mi się wpaść w przyjemny tryb udanych poranków, dzięki którym lepiej się czuję, lepiej funkcjonuję, a być może wpływają pozytywnie także na resztę dnia. Dzień zaczynam od gorącej wody z siemieniem lnianym i sokiem z cytryny. Później zjadam małą porcję owsianki, którą gotuje nam Paweł. Następnie mogę zacząć pracować lub iść na trening. Po godzinie lub dwóch zjadam drugie śniadanie, które zazwyczaj składa się z jajek. Tutaj oczywiście znajdzie się miejsce na drobną spontaniczność, bo przecież z jajek można wyczarować naprawdę wiele i chętnie w tym temacie eksperymentuję. Ah, zapomniałam dodać, że piszę ciągle o pierwszych 5 dni tygodnia, weekendy są zazwyczaj u mnie przesadnie wyluzowane i wywrócone do góry nogami. Dlatego dzisiejsze śniadanie do łóżka przygotowałam tak naprawdę pod wieczór, co możecie zobaczyć na snapie (@tochabrocha).

Wróćmy jednak do jaj, bo dziś akurat dostaliśmy od rodziców Pawła koszyk wiejskich jajek. Jakiś czas temu odkryłam sadzone na wodzie i kiedyś na pewno przygotuję taki przepis na blogu. Dzisiaj jednak postawiłam na wersję pieczoną. Chwyciłam za swoją ulubioną formę żaroodporną, która niestety ma pewną wadę - jest trochę za duża. Chciałam do niej wbić jajka i zapiec, ale musiałam czymś wypełnić miejsce. Na szczęście mamy lato i wspaniałe produkty sezonowe. W zapiekance wylądowały pomidory lima, cukinia, feta (polecam prawdziwą, a nie kostkę "fetopodobną") i świeżo ścięte z kolby ziarenka kukurydzy.

Po upieczeniu serwowałam je z orzeźwiającym jogurtem z chilli i dymką, w końcu mamy lato, więc musi być lekko. Możecie także przemycić tutaj czosnek lub posypać czymś chrupiącym np. prażonym słonecznikiem.




Pieczone jajka sadzone z cukinią, pomidorami i fetą/ duża żaroodporna forma
  • 6 jajek
  • 3 pomidory (u mnie "lima)
  • 1/2 cukinii
  • 50 g fety
  • 1/2 kolby kukurydzy
  • sól, pieprz
  • łyżka oliwy z chilli
  • Jogurt:
  • 5 łyżek jogortu naturalnego
  • 2 łyżki posiekanego szczypiorku
  • łyżeczka posiekanej papryczki chilli
  • sól, pieprz
  1. Formę skrapiamy oliwą. Piekarnik rozgrzewamy do 180 stopni.
  2. Cukinię i pomidory kroimy w plastry i przekładamy na przemian tworząc "ramkę" formy.
  3. Na środek wbijamy jajka i przyprawiamy je do smaku  solą i  pieprzem.
  4. Kolbę kukurydzy stawiamy pionowo i ścinamy ziarenka. 
  5. Wierzch pomidorów i cukinii dekorujemy kostkami pokrojonej fety i ziarenkami kukurydzy. Skrapiamy oliwą. 
  6. Formę wstawiamy do piekarnika i pieczemy aż jajka się odpowiednio zetną przez 12-15 minut w 180 stopniach.
  7. W tym czasie jogurt łączymy z pozostałymi składnikami.
  8. Danie podajemy na ciepło z jogurtem.
Tosia

środa, 27 lipca 2016

Lawendowe Pole + Biszkopt z morelami i lawendą


Weekend spędziłam z przyjaciółmi na działce pod Olsztynem. Na sobotę zaplanowaliśmy atrakcje w postaci dwóch wycieczek w wyjątkowo piękne punkty. Niestety plan nie do końca się udał, nie zostaliśmy przyjęci w Kwaśnym Jabłku, przyjechaliśmy zbyt późno. Ale nie zawiodło nas Lawendowe Pole!

O samej historii i idei tego miejsca możecie poczytać tutaj. Przypuszczam, że może być tam jeszcze ładniej, bo wydaje mi się, że trafiliśmy tam po lipcowych żniwach, ale miłośnicy natury i wiejskiej sielanki na pewno nie będą rozczarowani. Oprócz spacerów po lawendowych polach, można też odwiedzić Muzeum Żywe, podpatrzeć w jaki sposób suszona jest lawenda, w jaki sposób destyluje się olejek lawendowy i wziąć udział w warsztatach. W sklepiku zaopatrzyłam się w pęczek suszonych kwiatów i zainspirowana zapachami wróciłam z nim do Trójmiasta.

Zapachy pamiętamy najdłużej, dlatego warto celebrować niuchanie tych najpiękniejszych. Lawenda pachnie cudownie, ale trzeba ją stosować z umiarem, także w kuchni. Postanowiłam, że moją lawendę wykorzystam jako aromatyczny dodatek do pszenno-razowego chleba na zakwasie. Chodziło za mną jeszcze ciasto i połączenie lawendy z morelami.

Postawiłam na prosty biszkopt genueński, ale zamiast upiec go w mniejszej tortownicy, przeciąć na pół i przełożyć kremem, sięgnęłam po szerszą formę i ozdobiłam morelami. Oczywiście nie zapomniałam o akcencie lawendowym, tutaj potrzeby jest umiar, inaczej poczujemy smak mydła. Na szczęście udało się nie przesadzić, ciasto zniknęło z prędkością światła, to dla niego najlepsza recenzja. Poniżej migawki z Lawendowego Pola oraz przepis!












Biszkopt z morelami i lawendą / średnica 30 cm
  • łyżka miękkiego masa do wysmarowania formy
  • 4 jajka
  • 125 g drobnego cukru
  • 125 g mąki pszennej
  • 30 g topionego masła
  • 2 łyżeczki suszonej lawendy
  • 6-8 moreli
  • 2 łyżki cukru pudru
  1.  Piekarnik rozgrzewamy do 190 stopni. Formę smarujemy masłem i oprószamy mąką.
  2. Jajka z cukrem ubijamy mikserem na gładką masę przez 10 minut.
  3. Dodajemy mąkę wymieszaną z łyżeczką suszonej lawendy i delikatnie mieszamy szpatulką.
  4. Na koniec dolewamy topione i ostudzone masło, jeszcze raz ostrożnie mieszamy ciasto, jedynie do połączenia składników. 
  5. Ciasto przelewamy do formy, wierzch dekorujemy połówkami moreli (kładziemy skórką do dołu) i posypujemy pozostałą lawendą. Biszkopt pieczemy przez 30 minut.
  6. Następnie studzimy i oprószamy cukrem pudrem.
*Przepis na bazowy biszkopt na podstawie M.Roux "Jajka".
Tosia

wtorek, 26 lipca 2016

Sezon na pomidory: Gazpacho z brzoskwiniami



Są takie dni, że wszystko idzie tak jak powinno. Twój syn akurat postanawia uciąć sobie długą drzemkę, gdy ty musisz popracować, a przez okno wlatuje przyjemna, chłodząca bryza. Ale wiecie co? Głęboko wierzę w równowagę w przyrodzie, więc czasem musi zdarzać się dzień zupełnie odwrotny. I taki jest właśnie dzisiejszy dzień.

Tysiące rzeczy do ogarnięcia, niezwykle aktywny syn i okrutny upał, który nie daje szans na chwilę odświeżenia. Zgrzana wracam z rynku z ciężkimi siatami, rzucam rzeczy gdzie popadnie, a gdy po paru godzinach wreszcie zabieram się za odświeżające gazpacho, kuchnia wygląda jak po przejściu tornado. No ale szklankę widzę jednak w połowie pełną, albo właściwie miskę. Bo mam moje wymarzone, pierwsze w tym roku gazpacho, które przypomina mi gorące dni spędzone w Hiszpanii.

Kocham połączenie gazpacho z owocami. Trzy lata temu (sic!) stworzyłam przepis na gazpacho truskawkowe, a jeszcze wcześniej (nie mogę uwierzyć, że tak długo prowadzimy tego bloga) klasyczną wersję z dodatkiem owoców na wierzchu. To prawdziwe smaki lata.

Wiem, że to może nieco kontrowersyjne połączenie smaków, ale spróbujcie i się zakochajcie. Już zawsze w klasycznej wersji będzie wam brakowało tej słodkiej, owocowej nuty. A dzisiaj z brzoskwiniami. Bo w końcu same się proszą pojawiając się na straganach w sezonie pomidorowym.

Gazpacho z brzoskwiniami (4 porcje)

- 3 średnie pomidory
- 2 brzoskwinie
- 1 mała cebula
- 1 mała czerwona papryka
- 1 ogórek gruntowy
- sól
- pieprz
- pół łyżeczki pieprzu cayenne
- pół cytryny

do podania
(po kawałku)
- cebula
- brzoskwinia
- ogórek
- papryka

  1. Ogórka obierz ze skórki. Brzoskwinie pozbaw pestki
  2. Wszystkie warzywa (i brzoskwinie) wrzuć do blendera i zmiksuj na gładką masę. Dopraw solą, pieprzem, pieprzem cayenne i cytryną.
  3. Poszatkuj po małym kawałku cebuli, brzoskwini, ogórka i papryki i wymieszaj. 
  4. Schłodź gazpacho przez kilka godzin w lodówce. Przed podaniem sprawdź jeszcze słoność i posyp poszatkowanymi składnikami.  

Śliwka

poniedziałek, 25 lipca 2016

"Jagodowe królestwo" w Kukbuku


Wakacyjny Kukbuk jest już w sprzedaży od początku lipca, a my przez cały miesiąc zapomniałyśmy się podzielić miłą wiadomością. W najnowszym numerze Kukbuka znajdziecie coś od burczymiwbrzuchu. Jagodowy materiał przygotowywałyśmy dokładnie rok temu, więc musiałyśmy poczekać cierpliwie, aż zobaczymy nasze zdjęcia na papierze.

Mamy nadzieję, że fioletowe strony przypadną wam do gustu. Przepisy są oczywiście nadal godne polecenia, więc będzie nam miło, jeśli chętnie będziecie z nich korzystali i je oznaczali na instagramowych zdjęciach #kukbuktuttifrutti #burczymiwbrzuchu

W tym numerze serwujemy torcik pavlova z jagodami, sernik jagodowy z kruszonką, chłodnik jagodowy, crostini z halloumi i jagodami, pierogi z jagodami w kokosowej panierce oraz tajemnicze sajgodzianki.

Do zobaczenia w kioskach! ;)


Tosia & Śliwka

wtorek, 19 lipca 2016

Sezon na : Quiche z kurkami, kukurydzą i porzeczkami


Jak ten czas leci! Mam wrażenie, że wczoraj był marzec, a ja piekłam wielkanocny quiche ze szpinakiem, chrzanem i jajkami. Przy okazji tego przepisu pisałam, że lubię chociaż raz na porę roku upiec sezonową tartę. Wczesną wiosną była wspomniana już wersja szpinakowa, rok temu podzieliłam się przepisem na Quiche Lorraine w odsłonie ze szparagami i prażoną cebulką. A w wielkanocnym poście zapowiedziałam nawet, że "latem i wczesną jesienią z kurkami, cukinią i porzeczką".

Mamy lato, rozpoczął się sezon kurkowy i porzeczkowy, czas zatem na obiecaną tartę. Połączenie może wydawać się dziwne, ale ja uwielbiam delikatnie skarmelizowane kurki z czosnkiem i chilli, przełamane kwaskowatą  porzeczką. Sprawdziłam to już na wielu podniebieniach i zawsze wszyscy byli zachwyceni. Przy okazji polecam też z takimi składnikami zapieksy!

Quiche w tym roku trochę urozmaiciłam i dodałam jeszcze ziarenka świeżej kolby kukurydzy oraz białą paprykę. Kurki podsmażyłam z młodą cebulą, czosnkiem, chilli i rozmarynem. Wyjadałam je z patelni zachwycona, ale postanowiłam się powstrzymać, aby starczyło farszu :)

Polecam do masy jajeczno-śmietanowej dodać posiekany czosnek, musztardę, koperek (lub inne zioła) oraz parmezan. Ważną sprawą jest pilnowanie czasu i temperatury, nie chcemy przecież, aby quiche był/a brązowa/y, a jedynie apetycznie złocisty/a.

Ps. Podobno quiche to kobieta, ale jakoś używając tego słowa łatwiej mi mówić "on" ;)



Quiche z kurkami, kukurydzą i porzeczkami
Ciasto:
  • 200 g mąki pszennej
  • 100 g zimnego masła
  • jajko
  • 2-3 łyżki zimnej wody
  • łyżeczka soli
Masa jajeczna:
  • 2 jajka
  • 200 ml śmietanki kremówki 30%
  • ząbek czosnku
  • 2 łyżki posiekanego koperku
  • 2 łyżeczki musztardy
  • 3 łyżki tartego parmezanu
  • świeżo mielony pieprz
  • łyżeczka soli 
Nadzienie:
  • cebula
  • ząbek czosnku
  • łyżeczka posiekanej papryczki chilli
  • 150 g kurek
  • 1/2 białej papryki
  • kolba kukurydzy
  • gałązka rozmarynu
  • 4 łyżki czerwonej porzeczki
  • łyżka masła klarowanego 
  • sól, pieprz
  1.  Mąkę wsypujemy do misy, wbijamy jajko, dodajemy kawałki zimnego masła, wodę i sól. Zagniatamy ciasto krótko, jedynie do połączenia składników. Kulę z ciasta owijamy folią spożywczą i wkładamy do lodówki na godzinę.
  2. Kolbę kukurydzy stawiamy pionowo i ścinamy ostrym nożem ziarenka. Na patelni na rozgrzanym klarowanym maśle podsmażamy cebulę, posiekany czosnek, chilli i rozmaryn. Po kilku minutach dodajemy paseczki papryki, kurki i ziarenka kukurydzy. Całość przyprawiamy solą i pieprzem, smażymy 5 minut.
  3. Następnie dodajemy miód i karmelizujemy jeszcze 2-3 minuty.
  4. Rozbełtane jajka łączymy z kremówką, przeciśniętym przez praskę czosnkiem, posiekanym koperkiem, musztardą, tartym parmezanem, solą i pieprzem.
  5. Schłodzone ciasto wałkujemy na placek i wykładamy nim karbowaną formę do tarty. Nakłuwamy w kilku miejscach widelcem, wykładamy i posypujemy suchą fasolą/kaszą jaglaną/suchym ryżem (jako obciążenie), wkładamy do rozgrzanego piekarnika.
  6. Spód tarty podpiekamy 20 minut w 190 stopniach, następnie ściągamy pergamin z obciążeniem i podpiekamy jeszcze przez 5 minut.
  7. Formę z podpieczonym spodem wyciągamy z piekarnika. Wykładamy składniki z patelni, całość zalewamy masą śmietanowo-jajeczną i posypujemy dodatkowo kilkoma kurkami i owocami porzeczki.
  8. Wkładamy do piekarnika i pieczemy przez 20 minut w 180 stopniach.
  9. Upieczoną tartę serwujemy na ciepło lub na zimno.
 Tosia

niedziela, 17 lipca 2016

Śniadanie do łóżka #217: Pieczona jaglanka z owocami


Dopadło mnie znienacka uczucie tęsknoty. To nie zabrzmi poważnie, ale nie zatęskniłam wcale za kimś kogo dawno nie widziałam. Moja nostalgia dotyczyła kaszy, a konkretnie jaglanej. Kiedyś jadłam jej bardzo dużo i chętnie z nią eksperymentowałam. Prowadziłyśmy nawet cotygodniowy cykl na blogu "Wtorek z kaszą", gdzie co tydzień prezentowałyśmy zdrowe przepisy z kaszą w roli głównej (tutaj pełna lista). Serię zakończyłyśmy, a kasza zaczęła pojawiać się w mojej kuchni coraz rzadziej.

Oczywiście wciąż czasem gotuję kaszę np. jęczmienną lub orkiszową do obiadu, to jednak o jaglanej na chwilę trochę zapomniałam. Czas powrócić do dobrych nawyków, przesypać kaszę do dużego słoika i znów dać jej błyszczeć.

Poszliśmy dziś spać, gdy wstawało słońce, więc poranek przed południem był dziś wyjątkowo leniwy. Zebrałam się w porze drugiego śniadania i postanowiłam upiec coś pomiędzy jaglanym ciastem, omletem, a puddingiem.

Sprawa jest niezwykle prosta, wystarczy ubić białka na puszystą masę, wymieszać z suchą kaszą, dodać żółtko i ewentualny cukier, posypać sezonowymi owocami i zapiec. Po 20 minutach możemy cieszyć się pysznym śniadaniem, który może być także dla nas deserem. A żeby nie było tak przerażająco zdrowo - pieczoną jaglankę podałam z serkiem homogenizowanym :)


Pieczona jaglanka z owocami/ forma o średnicy 24 cm
  • 250 g suchej kaszy jaglanej
  • 2 jajka
  • łyżka cukru trzcinowego
  • serek homogenizowany
  • garść świeżych owoców (u mnie jagody i porzeczki)
  • łyżka masła lub oleju kokosowego 
  1. Białka jajek ubijamy na sztywną pianę.
  2. W misce łączymy suchą kaszę jaglaną, żółtko i cukier. Dodajemy ubite białka i delikatnie łączymy.
  3. Żaroodporną formę smarujemy masłem, przekładamy masę, wierzch wyrównujemy i dekorujemy ulubionymi owocami.
  4. Jaglankę pieczemy w 180 stopniach przez 20 minut.
  5. Kroimy na kawałki i podajemy z serkiem homogenizowanym i owocami.
Tosia

środa, 13 lipca 2016

Green smoothie sorbet



Trochę mi przykro, bo w trakcie wakacyjnej wędrówki gdzieś po drodze zgubiło się lato. Rozglądam się gdzie mogę i chociaż z daleka pozdrawiają mnie kolorowe stragany i pierwsze mirabelki na drzewach, to jednak prawdziwego lata dostrzec nie mogę. Mawiają "Jak kocha to wróci", więc czekam.

Nie znacz to jednak, że nie można łapać promyków słońca i cieszyć się drobnostkami. Nie od dziś wiadomo, że środa to dzień loda! Chociaż niektórzy świętują też w poniedziałki, piątki, soboty i niedziele. Tak czy siak, na pewno miło od czasu do czasu skusić się na słodką gałkę w wafelku. Ale jak świętować, jeśli chcemy być fit? ;)

Proponuję bezcukrowy sorbet. Wymyśliłam go miksując rano owocowy koktajl. Myślę, że każde smoothie przy odpowiedniej konsystencji nadawałoby się do zamrożenia. Ja jednak postawiłam na wersję green. W moim zielonym sorbecie znajdziecie banana, dojrzałe mango, sok z limonki, sok z cytryny, imbir i listki świeżego szpinaku. Takie lody można jeść codziennie, nie tylko w środy!
 



Green smoothie sorbet
  • dojrzałe mango
  • banan
  • 80 g świeżego szpinaku
  • 2 cm korzenia imbiru
  • sok z 1/2 limonki
  • sok z 1/2 cytryny
  • listki mięty
  1. Składniki umieszczamy w wysoki naczyniu i miksujemy na gładką masę. Przekładamy ją do niskiego pojemnika i wstawiamy do zamrażalnika na 4 godziny.
  2. Mniej więcej co 30-45 minut mieszamy krótko lekko zmrożony sorbet, aby nie tworzyły się kryształki lodu.
  3. Sorbet serwujemy z listkami mięty. 
Tosia

wtorek, 12 lipca 2016

Sezon na bób: Marynowany bób z kuminem


Kto by pomyślał, że smaki aż tak mogą się zmienić. Jeszcze rok temu, gdyby ktoś mi powiedział, że będę szukać najlepszego dla mnie bobu, wybuchłabym mu szyderczym śmiechem w twarz. Gdy ktoś mnie pyta, czy jest coś, czego szczerze jeść nie lubię, odpowiadam, że jest. Strączkowe. Tak bardzo nie lubię strączkowych. Z fasolki po bretońsku lubię sos, kiełbasę i bułkę, z chilli con carne, zasadniczo carne, sos i wszystko poza fasolą, a cała podnieta młodym bobem zupełnie mnie nie dotyczy. Tfu, nie dotyczyła. Nagle coś we mnie pękło, jakby ktoś włączył jakiś nigdy nie włączany przycisk i stało się. Strączkowe nie tylko polubiłam, ale pokochałam. Zrozumiałam to ostatnio, gdy właśnie z rzeczonego chilli con carne zaczęłam niepostrzeżenie wydłubywać całą fasolę.

Tego lata z wielką przyjemnością gotuję więc młody bób. Cieszę się jak dziecko, gdy udaje mi się go ugotować al dente, wydłubać w całości ze skórek i podsmażyć na maśle. Ale ostatnio zaczęłam poszukiwać jeszcze lepszych rozwiązań. I wtedy właśnie wpadłam na przepis z Krytyki Kulinarnej- bób sycylijski, który miał być absolutnie odlotowy. Postanowiłam spróbować, choć nie byłabym sobą, gdybym nie zmieniła smaków, na trochę bardziej moje.

I wiecie co? Jest naprawdę dobry. Taka pyszna prostota, do podjadania przed telewizorem. Najlepszym recenzentem okazał się mój mąż, który przechodząc przez kuchnie porwał jedno ziarenko i przyszedł zdziwiony - co jest z tym bobem, że jest taki dobry?!

Marynowany bób z kuminem*

- 1 kg bobu
- 1 łyżka soli
- 1 łyżka cukru

Marynata:
- 1 szklanka wody
- pól szklanki oliwy
- 3 ząbki czosnku
- 1 łyżka soli
- 1 łyżka kuminu
- 1 łyżka mielonej ostrej papryki

  1. Do garnka nalej wody i zagotuj. Dodaj sól i cukier. Wrzuć bób i gotuj aż nasionka napęcznieją i pękną, u mnie zajęło to około 8 minut. 
  2. Odcedź na sitku i zalej zimną wodą. 
  3. Natknij skórkę każdego nasionka, lub lekko przyciśnij, tak aby zrobiła się mała szparka. 
  4. W misce pomieszaj wszystkie składniki na marynatę (czosnek wyciśnij). Dodaj bób, dobrze wymieszaj i odstaw na 24 godziny do lodówki. 
  5. Wyjmij z marynaty i jedz.
* na podstawie przepisu Krytyki Kulinarnej

Śliwka

poniedziałek, 11 lipca 2016

Śniadanie do łóżka #216: Gofry z kajmakiem i prażonymi orzechami


Lubię ten moment, gdy otwieram jedno oko, rozglądam się i badam sytuację, a następnie uświadamiam sobie, że mamy weekend, nigdzie się nie śpieszymy i cały dzień będziemy wszyscy razem. Później niebezpiecznie długo przyglądam się leżącemu między nami małemu potworkowi, a gdy się obudzi zaczynamy dzień od solidnej porcji przytulania i wyjątkowego śniadania.

Lubię śniadania prosto do łóżka, celebrowane z ukochanymi, małymi stópkami, których wszędzie pełno. Poranki są pełne miłości i dobrego jedzenia. Bo to właśnie rano mam najwięcej energii do tworzenia, ale też wielką odpowiedzialność. Bo jakoś tak już jest, że niedobre śniadanie przekształca się zwykle w niedobry dzień. Trzeba uważać.


Nie ukrywam, że jesteśmy weekendowymi nudziarzami, zwykle każdy dzień wygląda podobnie.
Ale czasami weekend potrafi zaskoczyć. Na przykład wtedy, gdy znajoma znienacka zagaduje, czy zechcielibyśmy zapozować do sesji, której głównym motywem ma być śniadanie w łóżku, w towarzystwie pięknych rzeczy prosto od polskich projektantów (i to z mojego ulubionego lumanna!). Tak!Tak!Tak!



Uwielbiam zaskakiwać Kazika takimi pomysłami. Ej chcesz być w sobotę modelem? Włożyłbyś na tę okazję piżamę w kratę? Te otwierające się coraz szerzej oczy- żadnych sesji, żadnych piżam. Udało mi się go przekonać (do sesji, pomysłu z piżamą nie czułam od samego początku) chyba tylko zbitką słów- gofry, kajmak, orzeszki. Polecam to połączenie przy innych rodzinnych nieporozumieniach, uwierzcie mi, zawsze działa.

Gofry z kajmakiem i prażonymi orzechami (około 12 sztuk)

Gofry:
- 200 g mąki
- 2 jajka
- 300 ml mleka
- 75 ml oleju rzepakowego
- 3 łyżki cukru
- 2 szczypty soli

- kajmak
- orzeszki ziemne (słone)

  1. Upraż orzeszki na suchej patelni (możesz również użyć niesłonych, ale moim zdaniem sól świetnie komponuje się z kajmakiem) aż zbrązowieją. Odstaw na później.
  2. Pomieszaj wszystkie składniki na gofry w misce za pomocą trzepaczki aż stworzą jednolitą masę. 
  3. Rozgrzej gofrownicę i wylewaj masę chochlą bezpośrednio na gorące wkłady. Wlewaj tyle masy tak, żeby nie pokryła wszystkich kwadratów, aby otrzymać kształty bardziej podobne do gwiazdy niż prostokąta.
  4. Gotowe gofry smaruj kajmakiem i posypuj orzeszkami. 



POLSCY PROJEKTANCI NA ŚLUB: słodki poranek <3
viabirdie.com x LUMANNdesign.com x Burczymiwbrzuchu.pl

fot. Kamila Gołębiewska / viabirdie.com

Wykorzystane w sesji produkty od polskich projektantów dostępne na LUMANNdesign.com oraz stacjonarnie w LUMANN przy al. Grunwaldzkiej 14 w Gdańsku <3

talerz mikrostruktura, biały i tricolor / MLY Studio
doniczka betonowa XS / Grow Raw
bieżnik lniany, powder pink / Lumio
kubek „Tak, jestem z Ceramiki ”, zdobiony srebrem / Agaf Design
poduszki kubu, szare / projekt Grynasz Studio dla MEESH
haypad podkładki dekoracyjne, siano / DIZENO
podkładka filcowa, szary melanż / NIE/BO design
poszewka hayka, siano / DIZENO
narzuta ryżowa, grafit / KOC
podstawka szades / Witamina D

pościel satynowa, naturalny / Evencki
kajmak, krem mleczny / Polder


Śliwka

środa, 6 lipca 2016

Burczymifon - czerwiec

Okiem Tosi (instagram @tochabrocha , snapchat @tochabrocha)

kinder bal|  wakacyjny chillout| dzień dziecka| leniwy brunch w głównej osobowej| truskawki, malinki - ja wszystkie was dziewczynki!| szparagi domagały się uwagi| słodkie ploteczki z teściową| pizza party

w aioli| zwykłe życie| świeżo upieczony chleb czosnkowy| somewhere over the rainbow| szybki grill przed burzą| bułeczki z "bubu" i boczkiem

Okiem Śliwki (instagram @sliwkamarta , snapchat @sliwkamarta)

kwiaty, wszędzie kwiaty| ostatnie panieńskie śniadanie| ciao roma!| sezonowe ciasta - tarta truskawkowa| czerwcowe kaszuby|  cieszę się jak dziecko na ten widok| ten dzień| gzik i pyry na niepogodę

chłodnik z dodatkiem pieczonego ziemniaka hitem sezonu| niespodziewanie nadeszło lato| pierwsze urodziny mojego syna, pierwszy tort w moim wykonaniu| tup tup| kwintesencja lata| sosna, mniszek i bez dla zwykłego życia

wtorek, 5 lipca 2016

Sezon na kurki: Placki ziemniaczano-cebulowe z kurkami


Czasem najlepiej wychodzi spontan i ta zasada sprawdza się także w kuchni. Co prawda przyjemnie godzinami tworzyć w głowie jakieś danie i rozmyślać o nim na przykład przed zaśnięciem. Następnego dnia rozpisuje się wtedy wstępne proporcje, a potem wiele się może jeszcze wydarzyć. Jednak to spontaniczne gotowanie "na winie", czyli z tym co się nawinie również może być przyjemne. A na pewno pobudza kreatywność.

Nie miałam dziś planu obiadowego, więc rozejrzałam się po kuchni, w koszyczku zobaczyłam ziemniaki, które powoli już upominały się o uwagę, a w lodówce były kurki. Sprawa była oczywista, zrobię placki ziemniaczane, których nie smażyłam całe wieki i podam je z kurkami.

Masę na placki wzbogaciłam o tartą cebulę, jabłko i majeranek. Kurki podsmażyłam z rozmarynem, cebulą i czosnkiem, a następnie karmelizowałam w miodzie i cydrze. Zrobiłam jeszcze szybki serek i obiad gotowy. Wyszło tak dobrze, że postanowiłam spisać proporcje, może będę kiedyś chciała to zaplanować i powtórzyć :)


Placki ziemniaczano-cebulowe z karmelizowanymi kurkami i czosnkowym serkiem

Placki :
  • 700 g ziemniaków
  • jabłko
  • duża cebula
  • 2 jajka
  • 3 łyżki mąki pszennej razowej
  • 2 łyżki kaszy manny
  • łyżeczka suszonego majeranku lub ziół prowansalskich
  • sól, pieprz
  • masło klarowane do smażenia (kilka łyżek)
Kurki:
  • 150 g kurek
  • 2 ząbki czosnku
  • mała cebula
  • gałązka rozmarynu
  • łyżka miodu
  • 2 łyżki cydru
  • łyżka masła klarowanego
  • sól, pieprz
Serek czosnkowy:
  • 60 g serka śmietankowego typu philadelphia
  • 3 łyżki jogurtu naturalnego
  • łyżka soku z cytryny
  • ząbek czosnku
  • 2 łyżki posiekanego szczypiorku
  • sól, pieprz
Placki:
  1. Ziemniaki obieramy i ścieramy na tarce o grubych oczkach. Ścieramy również jabłko (nie trzeba obierać) oraz cebulę. Całość zostawiamy na 10 minut, następnie odsączamy z utworzonego soku.
  2. Do warzyw dodajemy jajka, przyprawy, kaszę i mąkę, mieszamy.
  3. Na patelni rozgrzewamy klarowane masło, wykładamy po 2 łyżki masy na placuszka i smażymy po 2-3 minuty z każdej strony. 
  4. Odsączamy na ręczniku papierowym, podajemy na ciepło z serkiem i kurkami.
 Kurki:

  1. Grzyby myjemy i osuszamy. Małe kurki zostawiamy w całości, mniejsze drobno kroimy.
  2. Na maśle podsmażamy posiekaną drobno cebulę z listkami rozmarynu.
  3. Po ok. 3 minutach wrzucamy grzyby i podsmażamy przez kilka minut na dużym ogniu, aż kurki puszczą wodę.
  4. Następnie dodajemy posiekany czosnek, miód, cydr, sól i pieprz. Karmelizujemy jeszcze 2-3 minuty.
Serek:
  1. Serek łączymy z jogurtem i mieszamy widelcem, aby nie było grudek.
  2. Dodajemy pozostałe składniki i mieszamy.
Tosia

poniedziałek, 4 lipca 2016

Triest - włoskie przygody w fabryce kawy Illy


Latem czas płynie jak szalony! Minął już prawie miesiąc od mojej wyprawy do Triestu. Przygody mogliście śledzić na bieżąco na moim Snapchacie (@tochabrocha), ale wiadomo, że były to tylko drobne migawki. W końcu znalazłam chwilę, aby spisać w jednym miejscu wszystkie notatki sporządzone w trakcie odwiedzin w Universita del Caffe i podzielić się kawowymi ciekawostkami.

Na wyjazd zostałam zaproszona przez kawę Illy (zachęcam do śledzenia ich na Facebooku), markę kojarzyłam głównie z charakterystycznymi zgrabnymi filiżankami z minimalistycznym logo. Nie miałam jednak pewności czy wcześniej w ogóle piłam kawę tej marki, więc poczułam się zaintrygowana. Decydując się na wyjazd nie wiedziałam kogo spotkam w samolocie i co mnie dalej czeka. Postanowiłam zaryzykować i udać się w nieznane, aby poszerzyć swoją wiedzę na temat kawy i nauczyć się pić espresso bez cukru. I to była dobra decyzja :)

Aby nie zanudzić czytelników, postanowiłam podzielić relację na rozdziały, dzięki temu będziecie mogli wybrać, która część Was najbardziej interesuje:
  1. Co zobaczyć w Trieście?
  2. Co zjeść w Trieście?
  3. Marka Illy
  4. Szkolenie w Universita del Caffe
  5. Arabica vs. Robusta
  6. Jak wygląda idealne cappuccino?

1. Co zobaczyć w Trieście?





Będę z Wami zupełnie szczera, we Włoszech byłam już kilka razy (przypominam wpis o słonecznej Toskanii oraz wyjazd na Expo do Mediolanu). Do dziś jestem zakochana w Toskanii, dlatego mam już w głowie wyobrażenie na temat idealnego włoskiego miasteczka. Triest może nie jest tak magiczny i klimatyczny, ale to nie znaczy, że nie ma swojego uroku. Jeśli będziecie podróżowali po północy Włoch to możecie je śmiało odwiedzić i raczej nie będziecie rozczarowani.

Triest graniczy ze Słowenią (mniej więcej 1,5 h od lotniska w Ljubljanie). Leży nad północnym Adriatykiem i jest miastem typowo portowym. Co więcej jest jednym z największych kawowych portów, dlatego to idealne miejsce na siedzibę marki Illy, fabrykę oraz Universita del caffe.

Nie było zbyt wiele czasu na zwiedzanie, a ja też nie jestem typem osoby, która sprawdza nazwę każdego zabytku i ekscytuje się dogłębnie jego historią. Lubię raczej zarys opowieści, a najlepiej poznawać miasto spontanicznie spacerując i zerkając czasem na mapę.

Z miejsc, które zobaczyłam zapamiętałam przede wszystkim Piazza Unita d 'Italia, czyli centralny punkt miasta i największy plac. Znajdziecie tam mnóstwo knajp, kawiarni pachnących kawą, a chyba najpiękniej jest tam wieczorem.

Na pierwszym zdjęciu tego rozdziału widzicie ciągnący się od morza Canal Grande z bujającymi się na wodzie stylowymi motorówkami.

Ostatnie zdjęcie w postaci mixu przedstawia trochę smutną betonową plażę, a także oddalony o 7 km od centrum Castello di Miramare. Zamek z XIX wieku, zbudowany na rozkaz austriackiego księcia Maksymiliana Habsburga dla wybranki Charlotty Belgijskiej. Miejsce niezwykle piękne, owiane tajemnicą i legendą o klątwie. Podobno kto spędzi w zamku noc, czeka go marny los. Wszystko dlatego, że książę zginął podczas wojny domowej w Meksyku, jego wybranka postradała zmysły, a wszystkich kolejnych lokatorów spotykał równie pechowy los.

Spaliśmy w Grand Hotel Duchi d'Aosta w samym centrum miasta i mogę śmiało polecić to miejsce, chociaż wystrój może niektórych przestraszyć (moim skojarzeniem był film Grand Budapest Hotel Wesa Andersona).

2. Co zjeść w Trieście?
 


Nie było za bardzo czasu, aby eksplorować samodzielnie lokalne knajpy, na szczęście udało mi się zjeść kilka dań, które zapamięta moje podniebienie. W centrum jest mnóstwo lodziarni i kawiarni, a kultura picia kawy jest wyraźnie widoczna. Podobno w Trieście spożycie kawy jest dwa razy większe niż w innych włoskich miastach. 

Oprócz klasycznych i niepodważalnie znakomitych lodów, odkryciem była dla mnie lekko zmrożona domowa bita śmietana, którą podawało się na czubku gelato.

W kieliszkach króluje pomarańczowy Aperol, musujące Prosecco, Hugo (orzeźwiające wino z limonką i miętą).

Zjedliśmy także dwie udane kolacje. Z wieczoru w La Tenda Rossa zapamiętałam  między innymi risotto z owocami morza i boczkiem, ceviche z ośmironicy, tuńczyka, łososia i strząpiela, panna cottę z malinami i bazylią oraz cremee brulee. W Chimera di Bacco zjadłam najlepsze w życiu risotto, z borowikami i truflami, genialne carpaccio z wołowiny, pastę o interesującym kształcie z mięsnym ragu. Dań było znacznie więcej, ledwo wstaliśmy od stołu. Niestety jestem przyzwyczajona do robienia zdjęć ze światłem dziennym, dlatego nie mam zadowalających fotografii potraw ;)

3. Marka Illy



Illy w Polsce dopiero się rozkręca, tymczasem np. w Czechach marka ta jest znana i lubiana już od 20 lat. Historia zaczęła się w Trieście w 1933 roku, a założycielem był Francessco Illy, który stworzył wtedy nowoczesny ekspres, a także wzór opakowań do kawy. Illy to rodzinna firma prowadzona z pokolenia na pokolenie, w tej chwili zarządza nią wnuk Francessco - Ernest.

Istnieją pewne stereotypy na temat idealnej włoskiej kawy (tak jak na temat spaghetti, czy perfekcyjnej pizzy). Espresso ma być przede wszystkim gorzkie i kwaśne, muszę przyznać, że kawa Illy faktycznie tak właśnie smakuje, dlatego ma szansę podbić podniebienie wielu kawoszy.

Moim zdaniem ciekawostką na temat Illy jest fakt, że zawsze smakuje tak samo. Zamawiając ją w kawiarni macie pewność jak będzie smakowała. Kawy innych "mainstreamowych" marek zazwyczaj podzielone są na rodzaje i mocno różnią się składem i ceną. Być może zdarzyło Wam się kiedyś zamówić w knajpie kawę firmy, którą pozytywnie kojarzycie, a zaskoczeni zamiast bogatej cremy znaleźliście w filiżance lurę.

W przypadku Illy taka sytuacja nie może się zdarzyć, ponieważ marka bardzo stawia na powtarzalność smaku. To w 100% Arabica przygotowana z 9 rodzajów ziaren. Co ciekawe Illy nie posiada jednej mocno strzeżonej receptury. W skrócie sprawa przedstawia się następująco, sezon po sezonie plony się zmieniają, a ziarna mają różne profile smaku. Dlatego ziarna są ze sobą w taki sposób mieszane, aby ostatecznie kawa smakowała zawsze tak samo. Nie czuję się jednak kompetentnym znawcą kawy, aby to dobrze wytłumaczyć, dlatego zajrzyjcie po szczegóły do Marcina z Popular Coffee ;)

4. Szkolenie w Universita del Caffe

Wizytę w siedzibie Illy rozpoczęliśmy od filiżanki espresso zaparzonej w kawiarni przeznaczonej dla gości i pracowników. W części tej można było obejrzeć na ścianie historię marki, a także pooglądać w sklepie piękne ekspresy, kawiarki i filiżanki z serii Illy Art. Filiżanki  projektowane są przez gwiazdy i artystów, a ostatnia seria sygnowana była przez Yoko Ono.

Następnie udaliśmy się do wcześniej wspomnianego już Universita del Caffe. Kilkugodzinny wykład poprowadził Moreno Faina, szef edukacji Illy i dyrektor UdC. Dowiedzieliśmy się wiele na temat historii i produkcji kawy.

Przeszliśmy także test smaku, dostaliśmy kartki z osiami przedstawiającymi cechy kawy: gorzki, kwaśny, słodki, "body" (konsystencja), czekoladę, karmel, tosty (myślę, że chodzi tu o zapach i smak podgrzanego pieczywa), "owocowość" i "kwiatowość". Każdy oceniał klasyczne espresso oraz mocno palone (dark roast). Ćwiczenie bardzo pomogło mi odkrywać balans smaków kawy i rozbudziło we mnie zmysły. Do tej pory kawa była dla mnie po prostu kawą, ewentualnie mogłam stwierdzić czy jest gorzka, czy kwaśna. Teraz jestem w stanie ją docenić dogłębniej tak jak złożone smaki bogatego w składniki dania. Muszę powiedzieć, że od tego czasu przestałam w końcu słodzić espresso i pobudziło to moją kawową ciekawość :)





5. Arabica vs. Robusta

 

Na świecie występuje 100 gatunków kawy, ale prawdziwy pojedynek rozgrywa się miedzy Arabiką i Robustą. Różnicę gatunkową między nimi można porównać do ziemniaka i pomidora, dlatego przygotowałam dla Was małe zestawienie, które pomoże je odróżniać.

Arabica:
  • odkryta w 1753 roku 
  • nazywana "pomidorem"
  • 60 % światowej produkcji
  • od zakwitnięcia do zbioru potrzebuje 7-9 miesięcy
  • ma małe kwiaty
  • zawiera 0,9-1,7 % kofeiny *
  • intensywny aromat
  • podłużne ziarna
  • balans smaku gorzkiego i kwaśnego
Robusta:
  • odkryta w 1897 roku
  • nazywana "ziemniakiem"
  • 40 % światowej produkcji
  • od zakwitnięcia do zbioru potrzebuje 9-11 miesięcy
  • ma duże kwiaty
  • zawiera 1,8 %- 3,5 % kofeiny *
  • słaby aromat
  • okrągłe ziarna
  • mocno gorzka, delikatnie kwaśna
* Im mniej kofeiny, tym więcej kawy można wypić, dlatego warto zwracać uwagę czy pijemy Arabicę czy Robustę.

 6. Jak wygląda idealne cappuccino?

Po wykładzie i teście smaku przeszliśmy do części praktycznej, a właściwie pokazowej, bo obserwowaliśmy jak Valentina zaparza cappuccino. Nie od dziś wiadomo, że dobra kawa nie zależy tylko od jej jakości, ale także serwisu. Kawa musi zostać odpowiednio przygotowana, aby wysiłek włożony w jej produkcję się opłacił. Dlatego Illy założyło ośrodek szkoleniowy, aby szerzyć świadomość konsumentów i restauratorów.
Chciałabym Wam napisać jak dokładnie zrobić idealne cappuccino, ale sprawa nie jest taka prosta. Oprócz dobrze przygotowanego espresso, trzeba także umiejętnie spienić mleko, a następnie odpowiednio połączyć je ze sobą w filiżance. 

Valentina zaprezentowała nam dwa sposoby przygotowywania cappuccino, następnie mogliśmy je posmakować. Mimo, że kawy zostały przygotowane z tych samych składników, oprócz wyglądem różniły się też smakiem. Źle przygotowana filiżanka wyróżniała się czapeczką z piany nałożonej łyżką (skandal - nie można tak robić) i posypana gorzkim kakao, smakowała średnio. Drugie cappuccino było tym idealnym, balans smaku został odpowiednio zachowany, było cudownie kremowe, miało delikatną piankę, a za sprawą tłustego mleka było naturalnie słodkie i nie potrzebowało nawet szczypty cukru. Poniżej zdjęcia obu filiżanek, widać różnicę gołym okiem ;)

Na Facoobuky Illy Polska możecie podejrzeć na filmiku jak zrobić idealne cappuccino, a na tym tutaj Valentina opowiada jak zaparzyć kawę w kawiarce. 

Na koniec odwiedziliśmy jeszcze samą fabrykę, ale nie można było tam wchodzić z aparatem ;)





Tosia

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...