Jestem raczej człowiekiem czynu, dlatego sprawy dla mnie ważne, związane z pracą lub życiem prywatnym staram się załatwiać ekspresowo. Podobnie bywa z realizacją wszelkiego rodzaju pomysłów, także tych kulinarnych.
W weekend, spędzając czas z przyjaciółmi nawiązała się dyskusja na temat idealnego tajskiego green curry. Wystarczyło, że zaczął się poniedziałek, a ja już zdążyłam spełnić prośbę kolegów. Wejść do kuchni, opracować przepis na swoje curry i dokładnie spisać proporcje :)
Wiele razy wspominałyśmy już na blogu o dalekich wojażach naszych kolegów (w tym roku razem z nimi, wybrały się też dwie przyjaciółki). O ich przygodach w Azji, możecie poczytać na blogu Live a life, a przy okazji obejrzeć sporo świetnie zmontowanych filmików. Cieszy mnie ich fascynacja podróżami, szczególnie w tamtych rejonach świata, ponieważ kuchnia azjatycka należy zdecydowanie do moich ulubionych.
Brak słońca może poważnie zasmucić niejednego optymistę. Nie powinno nikogo dziwić to, że po spędzonym miesiącu w Wietnamie i Tajlandnii, naturalną reakcją jest próba przywoływania z utęsknieniem smaków wakacyjnej rozpusty. Pewnie dlatego jeden z nich przygotował cały garnek zielonego curry dla rodziny. Kiedy pojawiliśmy się w kuchni, od razu na tym skorzystaliśmy i zabraliśmy się za curry z łyżkami, aby ocenić smak dania (z resztą na życzenie kucharza). Curry zostało przygotowane według przepisu z puszki mleka kokosowego. I o dziwo, było całkiem niezłe, ale przeszkadzał mi w nim smak kostki rosołowej. Właśnie wtedy zaczęliśmy dyskusję dotyczącą idealnego curry. Zastanawialiśmy się nad smakami, które powinny dominować podczas jedzenia i nad odpowiednią konsystencją. Curry może być podane w formie płynnej, przypominającej bardziej zupę, albo jako gęste danie. Zdania były podzielone, dlatego ja wybrałam dziś wersję pośrednią.
Pastę curry możecie zrobić sami w domu. Jest ona najważniejszym składnikiem potrawy. Warto ją dosmakować po swojemu, bo to wpłynie na jakość całej potrawy. Z resztą nie będę ukrywać, nie przepadam za gotowcami.
Zależnie od możliwości, możecie do niej dodać egzotyczne i trudno dostępne dodatki w postaci korzenia galangalu, liści limonki kaffir oraz pasty krewetkowej. Ja pominęłam te 3 składniki, ponieważ nie miałam ich pod ręką, ani też czasu biegać po specjalistycznych sklepach z żywnością orientalną.
Można powiedzieć, że moja wersja pasty jest przez to bardziej europejska. Nie ujmuje jej to jednak smaku i cudownych aromatów unoszących się podczas gotowania.
Do przygotowania zielonej pasty curry, będziecie potrzebowali zielone chilli, imbir,czosnek, szalotkę, limonkę, kolendrę, kumin, olej sezamowy, sos rybny i cukier trzcinowy. Całość wystarczy zmiksować blenderem lub ucierać w moździerzu. Sprawa jest naprawdę prosta, a najlepiej przekonajcie się o tym sami, rozgrzewając się porcją zielonego curry w te listopadowe, smutne dni.
Zielone curry z kurczakiem
- pierś kurczaka
- 100 g kremu kokosowego
- 150 ml mleczka kokosowego
- 1/2 łyżeczki sosu rybnego
- 1/2 łyżeczki cukru trzcinowego
- 2 cebula
- zielona papryka
- kilka plasterków papryczki chilli
- pędy bambusa
- kiełki soji
- mini kolby kukurydzy
- świeża kolendra
- limonka
- ryż jaśminowy
- sól, pieprz
- 2 zielone papryczki chilli
- ząbek czosnku
- szalotka lub 1/2 małej cebuli
- korzeń imbiru (wielkości kciuka)
- sok i skórka z 1/2 limonki
- pęd trawy cytrynowej (lub łyżeczka suszonej)
- łyżeczka cukru trzcinowego
- łyżeczka sosu rybnego
- łyżeczka oleju sezamowego
- 1/2 łyżeczki kminu
- 1/2 łyżeczki ziaren kolendry
- garść świeżej kolendry
- 25 ml wody
- Wszystkie składniki zielonej pasty curry miksujemy za pomocą blendera lub ucieramy ręcznie w moździerzu, aż otrzymamy gładką masę.
- Pierś kurczaka myjemy, osuszamy, oczyszczamy z błon i kroimy w kostkę.
- Cebule kroimy na pół, następnie w ćwiartki, które jeszcze raz dzielimy na pół. Paprykę kroimy w słupki.
- Rozgrzewamy wok i wlewamy odrobinę oliwy. Wrzucamy kawałki kurczaka. Przyprawiamy go pieprzem i solą do smaku i smażymy 4 minuty. Odsączamy go z tłuszczu i przekładamy do miseczki.
- Z woka wylewamy tłuszcz po kurczaku i wlewamy łyżkę świeżej oliwy.
- Wrzucamy chilli, paprykę i cebulę. Potrząsamy wokiem, smażymy dwie minuty.
- Dodajemy 3 łyżki zielonej pasty curry, sos rybny oraz cukier trzcinowy. Potrząsamy wokiem i smażymy warzywa kolejną minutę.
- Następnie dodajemy przygotowanego wcześniej kurczaka i dokładamy jeszcze łyżkę pasty curry.
- Mięso z warzywami i pastą smażymy minutę. Otwieramy puszkę mleka kokosowego (nie należy nią wstrząsać przed użyciem). Łyżką wybieram krem kokosowy, który znajduje się nad mleczkiem i dodajemy go do składników woku.
- Wszystkie składniki mieszamy i chwilę smażymy. Dalej dodajemy kilka łyżek mleka kokosowego, potrząsamy wokiem.
- Po minucie dodajemy połowę pozostałej ilości mleka kokosowego. I gotujemy curry kilka minut, aż sos zacznie się redukować.
- Wtedy ponownie wlewamy pozostałe mleko kokosowe i jeszcze chwilę gotujemy. Curry zacznie gęstnieć, pod wpływem redukcji mleczka.
- Pod koniec gotowania próbujemy sosu i doprawiamy go według gustu sosem rybny, sokiem z limonki, cukrem lub papryczką chilli.
- Curry podajemy z pędami bambusa, kiełkami soi, mini kolbami kukurydzy, świeżą limonką i liśćmi kolendry.
Tosia
mistrzynie orientalnych smakow ;)
OdpowiedzUsuńDoskonałe curry!
OdpowiedzUsuńChyba jutro i ja zrobię.
Tymczasem będę śnić o nim...
Pycha! Idealne!
OdpowiedzUsuńcudne, takie swieże ale rozgrzewające ; )
OdpowiedzUsuńpiekny kolor. ostatnio uzylam z czystego lenistwa gotowej pasty curry i bardzo przeszkadzala mi ta 'sztucznosc', nastepnym razem zrobie sama, bo musi smakowac o niebo lepiej :) Twoja wersja wyglada znakomicie.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Karolina
domowa pasta curry - to mnie najbardziej cieszy :)
OdpowiedzUsuńdzięki za przepis na zieloną pastę curry, nie wiedziałam, że to takie proste:)))
OdpowiedzUsuńLista składników wydaje się być długa, ale w zasięgu moich możliwości, więc chętnie bym wypróbowała :)
OdpowiedzUsuńJuż po przeczytaniu składników więc że musi to być bardzo aromatyczne i pyszne danie:-)
OdpowiedzUsuńZachęciłas mnie do zrobienia domowej pasty curry ! Pysznie wygląda :)
OdpowiedzUsuńNie takie znowu smutne, te listopadowe dni,
OdpowiedzUsuńskoro na talerzu tyle kolorów i smaków:)
Kurczę, chętnie bym skosztowała. :) Apetyczne!:)
OdpowiedzUsuńTakie curry to znakomita opcja na rozgrzanie i poprawę witalności ale także na rozładowanie utajonego stresu - ucieranie przypraw w moździerzu to cudowny patent na wyładowanie jesiennych frustracji, całkowicie bezinwazyjne w dodatku. Pyszności!!!
OdpowiedzUsuńlekko, orientalnie i ze smakiem :]
OdpowiedzUsuńPysznie!
Pozdrawiam :]
ta pasta curry chyba trafi na moją listę 'do zrobienia' :)
OdpowiedzUsuń