Nasi wspólni koledzy, z którymi przyjaźnimy się od lat spędzili trzeci raz z rzędu wakacje w Azji. Swoje przygody opisują na blogu podróżniczym Live a life, na który Was serdecznie zapraszamy :) Pod tym linkiem możecie także zobaczyć trailer filmu z ich podróży.
W sierpniu zwiedzili między innymi Wietnam, w którym mieli okazję skosztować niecodziennych rarytasów. Opowieść o tym co zjedli jest na tyle przerażająca, a jednocześnie tak ekscytująca dla każdego smakosza, że postanowiłyśmy im dziś oddać głos, aby swoimi wrażeniami smakowymi mogli podzielić się i z Wami :
"Jesteśmy grupką wieloletnich przyjaciół.
Tak się
złożyło, że łączy nas wspólna pasja - dalekie podróże. W tym roku naszym celem była Azja
południowo-wschodnia. Zachwyciła nas ona równie mocno swoim klimatem, widokami
i zabytkami, co wyjątkową i niepowtarzalną kuchnią.
O ile na co dzień korzystaliśmy z ulicznych garkuchni, opychając się przysmakami takimi jak zupa Pho, czy Bánh mì, to kilka razy wybraliśmy się zjeść rzeczy, których nie mielibyśmy okazji spróbować w normalnych okolicznościach, a dodatkowo po prostu balibyśmy się spróbować ich w Europie.
O ile na co dzień korzystaliśmy z ulicznych garkuchni, opychając się przysmakami takimi jak zupa Pho, czy Bánh mì, to kilka razy wybraliśmy się zjeść rzeczy, których nie mielibyśmy okazji spróbować w normalnych okolicznościach, a dodatkowo po prostu balibyśmy się spróbować ich w Europie.
Już drugiego dnia po przylocie zdecydowaliśmy się na spróbowane
czegoś innego. Znajomy, Wietnamczyk Tom zabrał nas w godzinną podróż skuterami
na przedmieścia Sajgonu, gdzie mieści się znana tylko lokalnym mieszkańcom restauracja. Na miejscu, musieliśmy zaufać Tomowi w wyborze potraw, ponieważ jak zazwyczaj w mało turystycznych miejscach nikt nie znał tam angielskiego.
Pierwsze nas stole pojawiły się żabie połówki i myszy. Przełamanie się
do tych pierwszych nie stanowiło większego wyzwania, jednak co do myszy miałem już
dużo większe wątpliwości. Na szczęście okazało się, że tutejsi kucharze wiedzą
co robią, a mysz, przynajmniej dla mnie, była najsmaczniejszą częścią całej
uczty. Wszystko było tak doprawione i przygotowane, że po samym smaku nigdy nie
domyśliłbym się co jem.
Następny był wąż, podobnie jak poprzednie potrawy był
świetny. Jedyną jego wadą było to, że miał dużo mniej mięsa niż chociażby żaba.
Jednak samodzielne grillowanie go pałeczkami rekompensowało to w pełni, dodawało to także wszystkiemu jeszcze więcej egzotyki.
Ostatnim daniem miał być tzw. Rybny Hot pot, czyli po prostu
zupa rybna. W szale próbowania nowych smaków zdecydowaliśmy się jednak na
dodatkową ‘wkładkę’ - z krokodyla. Opinie na jej temat różniły się w zależności od kawałka na który
kto trafił. Niektóre były miękkie i smaczne, ale część na którą ja natrafiłem była twarda jak stara
podeszwa. Dlatego ich przeżucie graniczyło z cudem.
Przez resztę podróży mieliśmy jeszcze parę nietypowych
doświadczeń, próbowaliśmy między innymi
owadów na Khao San w Bangkoku (świerszcz smakował jak chipsy), czy
wężowej whiskey w Laosie (w ogromnej butelce pełno było węży, bezgłowych
jaszczurek i innych gadów).
Chyba jednym z bardziej wyczekiwanych degustacji, była
wężowa uczta w Lemat pod Hanoi. Na naszych oczach gospodyni wprawnym
uderzeniem o podłogę, zabiła węża. Następnie spuściła jego krew do karafki z
ryżówką, przy okazji wycinając bijące jeszcze serce. Podano je w kieliszku naszemu
gościowi honorowemu.
Po pierwszym, nieco przerażającym, toaście delektowaliśmy się całą serią wężowych dań od zupy, poprzez wężowe sajgonki aż po smażoną skórę. Samemu jedzeniu nie można było niczego zarzucić, stopień i pomysłowość w wykorzystaniu węża była wręcz imponująca.
Mimo wszystko wyszliśmy stamtąd nieco zawiedzeni. Spodziewaliśmy jakiegoś egzotycznego rytuału, magicznej atmosfery, a nie oklepanego pokazu dla turystów z tłuczeniem węża o podłogę.
Więcej o tej i wielu innych naszych przygodach możecie przeczytać na naszym blogu."
LIVE A LIFE
świetna podróż! zazdroszczę :)
OdpowiedzUsuńaale za myszy i inne hmm..podziwiam :D ja bym się nie odważyła chyba :D:D
wszystko wszystkim, ale robali nie ruszyłbym za żadne skarby...
OdpowiedzUsuńFajne sprawozdanie, intrygujące...Jednak będąc wegetarianką od tyyylu lat nie umiem już myśleć o zwierzętach w kategoriach jedzenia. Koledzy odważni i jakby nie było chyba twardzi jak te kawałki węży, hehe. Ciekawe, co z potrawami niezwierzęcymi :>
OdpowiedzUsuńwow! węża i krokodyla jestem ciekawa ! Ale mysz mnie przeraża i owady też.
OdpowiedzUsuńTak czy inaczej bardzo ciekawe i inspirujące :)
Cudownie straszne te rarytasy! W Wietnamie byłam jako niemowlę ale karmiono mnie wyłącznie bananami...na myszy i węże widać byłam za mała:)
OdpowiedzUsuńByłam w Wietnamie i Tajlandii,dlatego niesamowicie zazdroszczę tej podróży.
OdpowiedzUsuńUważam,że jedzenie w Wietnamie jest najlepsze na świecie.
Jadłam niektóre z tych ,rarytasów'.
Nie widzę szarańczy z rusztu,sprzedawanych z wózków na ulicy.
Uwielbiam takie doznania kulinarne.
Pozdrowienia!
Niesamowita podróż i doznania kulinarne. Ja zdecydowanie wolę o tym czytać niż kosztować na własnym podniebieniu :)
OdpowiedzUsuńniezapomniane przezycia a to w zyciu najwazniejsze ;)
OdpowiedzUsuńjestem pelna zazdrosci ;p
Zjadłabym stąd wszystko, uwielbiam takie kulinarne wyzwania :D
OdpowiedzUsuńmysz mogłabym spróbować, ale żadnych chrabąszczy czy owadów. Otrzepuje mnie na samą myśl, chociaż z drugiej strony po to się jeździ zwiedzać świat, żeby poznawać i smakować kulturę :)
OdpowiedzUsuńO matko i córko....Pewnie gdybym nie wiedziała co, to bym zjadła większość tych przysmaków :) Ale tak z własnej, nieprzymuszonej woli to raczej nie :)
OdpowiedzUsuńPodziwiam jednak kolegów i gratuluję wspaniałych przeżyć i wspomnień!
Bardzo ciekawa wyprawa!
OdpowiedzUsuń2 ostanie zdjęcia są genialne!
OdpowiedzUsuńZ takich rarytasów próbowałam jedynie suszonych świerszczy z Meksyku, nawet były ok.
OdpowiedzUsuńAle nie jestem fanką takiej kuchni:))
Wolę jednak np.makaron mimo wszystko:D
o rany. to ostatnie zdjęcie... ciarki mnie przeszły.
OdpowiedzUsuńniee, podróż do Wietnamu...zdecydowanie nie dla mnie - jeśli chodzi o stronę kulinarną.
Kiedyś zazdrościłam podróży na daleki wschód. Az dowiedziałam się, co tam tak naprawdę jedzą :)
OdpowiedzUsuńCo nie zmienia faktu, że chciałabym pojechać, dla krajobrazów :)
Yyyy mniam mniam ;). Opis podróży bardzo ciekawy, rarytasów tego typu jeszcze nie próbowałam, wszystko przede mną :).
OdpowiedzUsuńTo taka podróż pomiędzy fascynacją i obrzydzeniem.
OdpowiedzUsuńZ orientalnymi przysmakami jest często tak, że największy problem stanowi przełamanie się i zjedzenie ich w takiej formie jakiej są, czyli np. świerszcza, a później okazuje się, że niektóre z nich są całkiem niezłe, tylko ich postać stanowi problem ;)
OdpowiedzUsuńGratuluję odwagi chłopakom. O ile żabę czy nawet węża bym spróbowała, tak owadów nigdy w życiu... Generalnie zazdroszczę podróży i jak najbardziej popieram takie pasje :) Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńA mnie to jakoś nie kręci. Nie jestem jakimś ekofanatykiem, ale wycinanie jeszcze bijącego serca zwierzęcia (obojętnie czy to wąż, małpa czy koń)i wrzucanie do drinka dla uciechy takich własnie "turystów" jest dla mnie po prostu zwykłym sadyzmem. Rozumiem, że co kraj to obyczaj, ale w mojej europejskiej głowie takie praktyki się po prostu nie mieszczą. Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńFajnie:)
OdpowiedzUsuńThe move path of|in direction of} legal on-line gaming in the US began in 2012 when a New York court docket accepted that on-line poker was a sport of talent. This began a chain 바카라사이트 of events that spawned on-line gaming laws in Nevada. By 2013, we had legal poker on-line in New Jersey, Nevada, and Delaware. BetRivers casino is a host to plethora of slots and desk video games. Its loyalty program helps the brand stand out from the gang.
OdpowiedzUsuń