Zawsze z zazdrością czytam o nowych miejscach pojawiających się poza Trójmiastem. Internet huczy od recenzji, a ja zaczynam marzyć o jak najszybszym odwiedzeniu stolicy. Tak też było z SAM'em.
Pewnie ci z was, którzy już dawno poznali to miejsce powiedzą, że się mocno spóźniłam. W końcu to już żadna nowość, z tego co wiem ma co najmniej pół roku. Zawsze jednak staram się powstrzymać od wizyty w nowo otwartych restauracjach, bo prawdziwą sztuką jest dla mnie utrzymanie dobrego poziomu, a nie płynięcie na pierwszej fali entuzjazmu.
Lokal jest pięknie urządzony w środku, co powala na samym wstępie. A może to ja mam po prostu straszną słabość do prostych drewniano-metalowych wnętrz i menu wypisanego kredą na tablicy. Siadamy przy ostatnim wolnym stoliku. Uśmiecham się od ucha do ucha, bo nic mnie nie potrafi bardziej wyprowadzić z równowagi niż nagła zmiana planów, gdy jestem głodna (nie radzę wtedy ze mną rozmawiać).
No i tu zaczyna się prawdziwy kulinarny dramat.
Ale niezwykle przyjemny dramat.
Czytanie menu.
Jak mam wybrać spośród tylu wspaniałych rzeczy? Moje oczy jeżdżą z góry na dół... słyszałam o wyjątkowych bajglach, ale z drugiej strony to pierwsza knajpa, w której na śniadanie widzę shakshouke.
Stawiam w końcu na bajgla z mozzarellą i pesto, ale zaczynam wydziwiać. Może być z pomidorem? Nie ma problemu (może się zdziwicie, ale znam miejsca, w których pomieszanie widniejących w karcie jajek sadzonych w celu stworzenia jajecznicy jest niewykonalne). Żeby w pełni skorzystać wybieram też smoothie z owoców. Mój chłopak stawia na jajka sadzone na wiejskim chlebie, szynce i serze.
W międzyczasie się rozglądam. Niezobowiązujące, designersko dopięte na ostatni guzik miejsce (tak, trochę ciśnie się na usta- hipsterskie), w którym pieką własne pieczywo...chyba to już znam. Tak, z idei bardzo przypomina Charlotte. Ale różni się tym, że obsługa nie jest gburowata i rozkojarzona, nie dostaniesz tu deseru przed drugim daniem, ani francuskich tostów przypominających rozmoczoną jajecznicę.
Pochłonięci rozmową o prawdopodobnej (nie chcieliśmy chwalić przed jedzeniem) wyższości jednego miejsca nad drugim bardzo szybko dostajemy to co zamówiliśmy. Bajgiel jest nieziemski. Genialne pieczywo uzupełnione moimi ulubionymi dodatkami. Jestem w siódmym niebie. Z naprzeciwka też słyszę radosne mruczenie. Pycha!
Po jedzeniu zaglądamy piętro niżej, do samu;) Świeżo wypieczony chleb, ekologiczne warzywa, mąka do wypieku chleba i mój absolutny faworyt- domowe zupy. W plastikowych woreczkach w lodówce, wyglądające jakby zapakowała je na drogę moja babcia. Żałuję, że nie wezmę nic ze sobą, ale wychodzę pocieszona, że jak wszystko dobrze pójdzie, w piatek dostanę SAMowe zielone pomidory, ha!
SAM Kameralny Kompleks Gastronomiczny
ul. Lipowa 7
Warszawa
Śliwka
Hmmm oj tak tak aż na sama myśl mruczę:) Smakowity!
OdpowiedzUsuńZupełnie jak Wasz blog! Już dołączam go do obserwowanych! Zapraszam też do siebie;)
http://nothingbutahousewife.blogspot.com/
Pozdrawiam smacznie:)
:D uwielbiam wasze recenzje! jak ja dawno nie byłam w żadnej restauracji!
OdpowiedzUsuńoj Śliwko, jak czytałam Twego posta, aż sobie wyobraziłam tamto miejsce. wydaje się takie domowe, takie przytulne.
OdpowiedzUsuńchętnie bym się tam wybrała :]
jutro zmierzam ku Warszawie, kto wie może tam zajrzę :)
OdpowiedzUsuńBardzo fajne miejsce, też tam byłam i przypadło mi do gustu, szczególnie sklepik. Zachwycił mnie smak drożdżówek z czekoladą, chleb też dobry.
OdpowiedzUsuńŚwietna relacja :)
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi o Charlotte to niedawno czytałam w WO wywiad z właścicielką - bardzo pozytywne wrażenie.
A tu proszę, średnie opinie. Szkoda, że nie mam jak tego sprawdzić ;)
to już wiem co odwiedzić, gdy będę kiedyś w Warszawie :)
OdpowiedzUsuń